o. Paweł Gwóść

urodzony: 22. 06. 1910 rok

święcenia kapłańskie: w roku 1938 rok w St. Gabriel

zmarł: 20. 05. 1990 roku - pochowany w Argentynie

 

Śp. 0. Paweł Gwóść svd
„Smutny, zniechęcony nie byłem nigdy" - napisał o sobie misjonarz z Argentyny O. Paweł Gwóść SVD, a miał niejeden powód, aby nim być. Zlecono mu bowiem pracę najpierw w gorącym i wilgotnym klimacie, potem w Andach na wysokości do 5200 m, a pochodził wszak z nizin opolskich. Urodził się w Niewodnikach w powiecie Niemodlin dnia 22 czerwca 1910 roku jako syn Wawrzyńca i Rozalii z Szymatów. Wychowywał się z trzema siostrami i jednym bratem, a potem miał jeszcze sześcioro rodzeństwa. Rodzina więc była wielka, utrzymująca się z pracy na roli. Drogę do kapłaństwa torowały mu różne powiązania. Sam wspomina: „Od dawna zachwycał mnie kielich na ołtarzu i kiedy proboszcz Wojtok swym potężnym głosem śpiewał Pater noster." Atmosfera kapłaństwa była też zakorzeniona w rodzinie. Matka pochodziła z Dobrzenia Wielkiego, słynącego z licznych powołań zakonnych i kapłańskich i umiała wyliczyć 18 księży wtedy żyjących a pochodzących z tej parafii. Brat ojca, Tomasz, był proboszczem w Depew, w Ameryce Północnej. Drugi brat był trapistą w Banja Luka, w Jugosławii, a w Nysie mieszkał O. Jan Baron SVD z Żelaznej. Matka przyjaźniła się z matka ojca Jana Salańczyka SVD. który miat wujka, O. Józefa Prodlika SVD. Cała rodzina czuła się związana z Polska.
Chociaż mieszkali w Niemczech, abonowali polską gazetę „Nowiny" z Opola.
Nic więc dziwnego, że syna nie zgłoszono do Niższego Seminarium Księży Werbistów w Nysie, ale do Rybnika, gdzie go serdecznie przyjął 1 września 1924 roku Ojciec Rektor Teodor Sąsała. Poszczególne etapy drogi do kapłaństwa następowały jeden po drugim: w 1932 roku matura w Państwowym Gimnazjum w Rybniku a potem zaraz nowicjat w Modling, koło Wiednia w Austrii. Tutaj też studiował filozofię i teologię, przyjął w 1938 roku święcenia kapłańskie z rąk kard. Teodora Innitzera. Na obrazkach prymicyjnych napisał:„Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym opowiadał Ewangelię ubogim" (Łk.4,18). Słowa te spełniły się w jego misjonarskim życiu. Jego postawę duchowa kształtowały prócz reguł i zwyczajów Zgromadzenia także Sodalicja Mariańska , do której przyjął go prefekt w Rybniku O. Emil Drobny, potem w St Gabriel Sodalicja Najczystszego Serca Maryi od Nawrócenia Grzeszników, Towarzystwo Dobrej Śmierci Św. Józefa oraz od 9 maja 1938 roku Towarzystwo Wytrwałości Kapłańskiej. Na misje zgłosił się do Argentyny, bo rozczytując się w zagadnieniach misyjnych zapalił się do tego kraju, gdzie byli liczni koloniści polscy i niemieccy. W motywacji podał, że, zanim nauczy się języka hiszpańskiego, już może pracować wśród Polaków i Niemców, bo zna ich języki. Z radością więc przyjął przeznaczenie do Argentyny.
Europa była wówczas w przededniu II wojny światowej. Udało mu się jeszcze wyjechać z Hamburga statkiem 4 sierpnia 1939 roku i do Buenos Aires przybył 30 sierpnia. Tam głęboko przeżywał napady na Ojczyznę z zachodu i wschodu, musiał jednak uczyć się przez 4 miesiące języka hiszpańskiego. Zamierzano powierzyć mu urząd ekonoma Domu. Potrafił wymówić się od tego, bo ciągnęło go do pracy wśród Rodaków.
Został więc posłany do Missiones do Bonpland do pomocy Ojcu Ludwikowi Widerze, Polakowi. Pracowali razem ponad dwa lata. Obecność bratniej duszy łagodziła wstrząsające wiadomości z Polski. Jego udział w bólach narodu polskiego można odczytać w notatkach z pierwszych dni pobytu w Bonpland, gdy znalazł się sam w małej, drewnianej kapliczce, „po Mszy św. ludzie rozproszyli się po lasach, gąszczach, żywej duszy ni słychać, ni widać... tylko lasy dookoła, gorąco..." Wtedy na moment uświadomił sobie że „...tak źle się czuję! Panie, po tylu latach studiów, 10 000 km jazdy przez morze, 2000 km przez kraj, mam tutaj samotnie zginać? Panie, będę starał się spełnić Twoją wolę, Ty staraj się o moje zdrowie...Pan Bóg dotrzymał." Przez 12 lat życia misjonarskiego po różnych miejscowościach był prawie zawsze założycielem zakładanych wówczas wiosek, cierpiąc razem z ludźmi wszelkie niedostatki. W tym czasie z centrum misyjnego Olegario V. Andrade obsługiwał kolonie Polaków jeszcze sprzed I wojny światowej o charakterystycznych nazwach wziętych od patronów kościołów: Wincentowo, Wojciechowo, Michałowo, Jackowo... Objął także swą opieką dwie kolonie Polaków z lat międzywojennych koło Wanda y Sanusse, chociaż musiał do nich dojeżdżać statkiem 200 km. Nadmierna praca, gorący klimat i wilgoć rzeki Parany źle wpływały na jego zdrowie. Wysłano go więc do Villa Calgada, a gdy zdrowie poprawiło się, wrócił w 1951 roku do Misiones, do Corpus, gdzie zastał „skromnego, poczciwego, pracowitego Ojca Adolfa Skrzypczyka". Od niego wyjechał w 1952 roku w suchszy klimat do Córdoby na 4 lata i „tam było mi dobrze".
Gdy jednak zaistniała konieczność zastąpienia duszpasterza w Humahuaca w Jujuy i równocześnie pójście na rękę współbratu, który chciał pracować w Córdoba, drugiej stolicy kraju, nie zawahał się przyjąć placówki w Andach na wysokości 3000 do 5200 m, gdzie klimat „aż za chłodny, ale suchy... tam było mi dobrze i wyzdrowiałem doszczętnie". W ciągu 6 lat ludzie pokochali swego duszpasterza i, gdy w 1966 został przeniesiony do Merlo, „ile to się nabeczały dobre ludziska z Humahuaca przed biskupem, prowincjałem, generałem, a nawet przed Sejmem Narodowym! Nic nie pomogło," „A Merlo to moja duszpasterska Droga Krzyżowa. Ale 10 lat to nie wieczność". Od 19 marca 1976 roku znów znalazł się na terenie Jujuy jako kapelan okręgowego szpitala „Pablo Soria". Dotychczas z wyjątkiem pobytu w mieście Córdoba był duszpasterzem „polnym", objeżdżając lasy, pola i góry - teraz musiał dostosować się do zupełnie innych warunków pracy. W szpitalu codzienne zajęcia trwały od 5 rano do 23. Parafianie - chorzy ciągle się zmieniali, ale proboszcz - kapelan przez 14 lat był ten sam i te same miał obowiązki - bardzo ofiarną służbę chorym. Nie tylko chorzy i ich rodziny, ale także kler dekanatu Jujuy zauważał nadzwyczaj ofiarną pracę kapelana. On sam łączył z nią intensywne życie modlitwą i umartwienia w intencjach Kościoła, szczególnie księży i najbardziej potrzebujących chorych. W środy i piątki pościł o chlebie i wodzie. W pracy i ofierze dla bliźnich wyniszczał się człowiek zewnętrzny, aby ten wewnętrzny mógł potężnieć z dnia na dzień. Ostatnie 4 miesiące były czasem, „ gdy bóle go krzyżowały". Mimo to codziennie odprawiał Mszę św. „jako znak uczestnictwa w męce Pańskiej".
Dwa końcowe miesiące przebywał wśród współbraci w Rafael Calzada. W ostatnim tygodniu poprosił o Sakramenty chorych i równocześnie zapowiedział, że w najbliższą niedzielę będzie miał spotkanie z Panem. Tak się też stało. Umarł 20 maja 1990 roku. Pogrzeb stał się nie tylko wielką manifestacją religijna, ale i okazją do okazania podziękowania i wdzięczności setek ludzi zdrowych, chorych i tych, którzy przeszli przez szpital, a którym niejednokrotnie kapelan przywrócił wiarę, pojednał z Bogiem i nauczy) się modlić.
Wszystko dla Ciebie, Najświętsze Serce Jezusa!
Niepokalana Królowo Pokoju, módl się za nami! (z obrazka prymicyjnego O. Pawła).

o. Józef Arlik SVD

za: czasopismo "Misjonarz" nr 7-8/1991

 


 

Ur.       22. 06. 1910    Niewodniki, diec. Opolska
W.       01. 09. 1924    Rybnik
O.        07. 09. 1932    St. Gabriel
1.pr.     01. 05. 1934    St. Gabriel
W.pr.   27. 03. 1938    St. Gabriel
Święc.  24. 08. 1938    St. Gabriel

Od samego przyjazdu do Argentyny w 1939 r. pracował w duszpasterstwie w Misiones i na pograniczu Paragwaju. Początkowo miał do obsługi 7 kaplic, m.in. Wandę i Lanuse. Były  to tereny  obsługiwane niegdyś przez o.  Bayerlein-Mariańskiego.  Potem następowały  z latami zmiany.  I  tak w 1946 pracował w Eldorado, 1952-60 w Cordobie, a w latach 1960-65 w diecezji Jujuy, na pograniczu Argentyny  i Boliwii. Obszar parafii położony w Andach wynosił 80 km x 90 km,  zaś wysokość terenu sięgała od 2100 do 5200 m n.p.m.  Była to stara parafia sięgająca roku 1613,  o tej samej nazwie co diecezja. Kościół na miejscu był murowany,  a ilość mieszkańców wynosiła 20 tysięcy. Do obsługi miał tu 15 kaplic, które odwiedzał 3 razy w roku. W 1965 Zgromadzenie przejęło pracę w diec.  San Luis.  Przejął więc pracę w Merlo i znowu wrócił do San Salvador de Jujuy. W jego parafii pracują polskie urszulanki. W Polsce:   1971,  1978.
za: NURT SVD, nr 35, 1985