O.Hubert Łucjanek

Pochodzę z podwarszawskiego Raszyna, jestem najmłodszym dzieckiem, jakim Pan Bóg zechciał obdarować moich rodziców. Wychowywałem się w cieniu lotniska Okęcie i zawsze chętnie obserwowałem startujące samoloty, też chciałem gdzieś polecieć. Jako mały chłopiec, tak jak moi koledzy, marzyłem, by być policjantem, strażakiem albo rajdowcem. Po kilku latach stwierdziłem jednak, że fajnie byłoby zostać reżyserem filmowym, bo lubiłem układać sobie w głowie różne scenariusze. Takim polskim reżyserem na miarę Stevena Spielberga, który był w tamtych czasach u szczytu swej bogatej kariery. Pan Bóg jest jednak najlepszym reżyserem i układa swój scenariusz, a później zaprasza do wzięcia udziału w Jego sztuce. Mimo solidnego wychowania religijnego w domu, na szkolnej katechezie i w rodzinnej parafii pw. św. Szczepana w Raszynie, nie byłem za bardzo tego świadomy.

Kiedy rozpocząłem naukę w warszawskim liceum, moje życie wiary przeszło sporo zawirowań. Nie czułem się z tym szczęśliwy, ponieważ w sercu odczuwałem wielkie pragnienie ostatecznego sensu i dobra. Dzięki świadectwu życia pewnych osób z mojego otoczenia przeszedłem ten kryzys, można powiedzieć, twórczo. Ukończenie szkoły średniej było dla mnie nie tylko przepustką do dorosłego życia, ale też czasem podjęcia bardziej świadomej decyzji o podążaniu za Jezusem. Jednak chciałem to robić, rzecz jasna, wg własnego scenariusza, nie przypuszczałem, że On może mieć inny. Właściwie to o pisaniu scenariuszy zupełnie zapomniałem, zresztą nie czułem się mocny w pisaniu czegokolwiek. Interesowały mnie bardziej przedmioty ścisłe i geografia, a że nie chciałem pracować siedząc za biurkiem, wybrałem się na Wydział Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej.

W czasie wakacji między maturą a studiami pojechałem ze znajomymi na rajd rowerowy. Po drodze odwiedziliśmy muzeum działające przy Misyjnym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Pieniężnie. Poczułem respekt dla ludzi, którzy decydują się oddać życie, by głosić Chrystusa w odległych krajach. Rozumiałem też, jak bardzo są potrzebni. Sam miałem jednak swoje plany i spotkanie z misjami uznałem za epizod. Na studiach poza nauką i dorywczą pracą związałem się z Akademickim Stowarzyszeniem Katolickim „Soli Deo", później ze Wspólnotą Sanint Egidio. Poznałem wielu ciekawych i wartościowych ludzi, z niektórymi znajomość trwa do dziś. Poza tymi kontaktami złapałem też pewnego „bakcyla". Zobaczyłem, jak ważne jest dla mnie dzielenie się wiarą i to, że dużo radości sprawia mi praca na rzecz innych ludzi. Zakiełkowało we mnie pragnienie oddania się temu jeszcze bardziej - pojawiła się myśl, by zostać księdzem. Starałem się wyrzucić ją z głowy, bo przecież nie znajdowało się to w moim scenariuszu. Ale cóż, my mamy czasem swój scenariusz, a Pan Bóg swój - niekoniecznie taki sam - i z podziwu godną cierpliwością czeka, aż odpowiemy na Jego angaż. Tak więc to, co miało być tylko epizodem, okazało się epilogiem dłuższej historii.

Myśl o kapłaństwie nie chciała mnie opuścić. Przypomniałem sobie o Pieniężnie, napisałem do o. Damiana, wtedy odpowiedzialnego za referat powołań, i przyjechałem na rekolekcje. Spodobał mi się ten seminaryjny zamek położony wśród warmińskich pagórków, polubiłem werbistowską ekipę i... postanowiłem kontynuować swoje życie w tzw. cywilu. Całkiem nieźle się to zaczynało układać, snułem plany z pewną uroczą osobą, jednak zduszone myśli zaczęły wracać ze zdwojoną siłą. Zacząłem też dostrzegać pewne znaki przypominające o tym, Rekolekcje że Boże zaproszenie czeka na odpowiedź. Po wielu zawirowaniach, w czasie których wychodził mój egoizm, oraz po okresach mroków w życiu wiary w końcu postanowiłem zaufać i otworzyć zaproszenie.

Sprawy potoczyły się już wtedy bardzo szybko i 15 sierpnia 2011 r. znalazłem się w Nysie, gdzie wraz z nowo poznanymi współbraćmi rozpocząłem pierwszy etap życia zakonnego - postulat. Chociaż pierwsze dni upływały pod hasłem: „Co ja tu robię?!", to bardzo miło wspominam ten okres, a niektóre zasłyszane nauki pamiętam do dziś. Po paru tygodniach rozpoczęliśmy roczny nowicjat - czas bardziej pogłębionej modlitwy i refleksji. Nie brakowało zarazem mniejszych i większych radości. Był to wyjątkowy rok odkrywania bliskości Pana każdego dnia i złożenia głowy na Jego piersi. Polecam. Po pierwszych ślubach trafiliśmy do zapamiętanego przeze mnie zamczyska, czyli seminarium w Pieniężnie. Życie seminaryjne miało swoje cienie i blaski. W ciągu tych kilku lat miewałem momenty różnych wątpliwości, jednak niejednokrotnie w słowie Bożym i modlitwie znajdowałem oparcie. Mogłem również liczyć na wsparcie innych, sam z kolei też starałem się im pomagać, na ile potrafiłem.

Moment złożenia ślubów wieczystych przyszedł może nie bez trudności, ale warto zaufać do końca naszemu Panu i Zbawicielowi, nawet jeśli Jego scenariusz różni się od naszego. Otrzymane święcenia i związane z nimi funkcje są dla mnie źródłem dużej radości, której się nawet nie spodziewałem. Skierowany zostałem do posługi w Polskiej Prowincji Zgromadzenia Słowa Bożego. Jezus Chrystus-Słowo Boże - z miłości do ludzi sam stał się człowiekiem, aby nas z Bogiem na powrót zjednoczyć, aby Bóg był wszystkim we wszystkich (1 Kor 15,28). Bóg jest bowiem bardzo blisko (psalm 139 należy do moich ulubionych), czeka, by otworzyć serce na Jego działanie. Tą prawdą chcę się dzielić, gdziekolwiek się znajdę. Proszę Was o modlitwę, odwdzięczam się swoją modlitwą. Tym, których kocham, Tym, od których wyszedłem, Tym, którym wiele zawdzięczam, Tym, do których mnie posyłasz, Błogosław Boże!

Za: "Misjonarz" 5/2018
Więcej: www.misjonarz.pl