Sługa Boży
kleryk Leon Hirsz (1917-1941)

Sługa Boży Leon Łukasz Hirsch urodził się 18 października 1917 roku w Wielkim Kacku koło Gdyni. Ojciec Jan (ur. 26.10.1871) był rzemieślnikiem - murarzem, zaś matka Marianna zd. Rietz (ur. 29.08.1873) zajmowała się domem i wychowywaniem Leona i jego siedmiorga rodzeństwa: Rozalii, Marii, Jana, Józefa, Anny, Juliusza oraz Andrzeja 21 października 1917 roku zostaje ochrzczony w kościele parafialnym Św. Wawrzyńca w Wiełkim Kacku. Chrztu udzielił ksiądz proboszcz Melchior Balach. 1 września 1923 roku rozpoczyna swoją edukację w szkole podstaw owej w Wielkim Kacku. Służy Bogu jako ministrant.

Jego matka Marianna oprócz prowadzenia domu zajmowała się również prowadzeniem parafialnego kółka różańcowego. Jej marzeniem było, by któreś z jej dzieci zostało w przyszłości kapłanem. Marzenie to się spełniło chociaż nie do końca tak, jak to sobie wyobrażała.

We wrześniu 1929 roku przystąpił do I Komunii Św w swoim kościele parafialnym. Jako dziecko marzy by zostać misjonarzem. Aby zrealizować swoje marzenia w 1931 roku wstępuje do Niższego Seminarium Misyjnego w Górnej Grupie. Od tego momentu Leon wiąże całe swoje życie z Towarzystwem Słowa Bożego (S VD). Jego rodzice z wielką radością powitali Jego wstąpienie do Niższego Seminarium w Górnej Grupie. W tym też czasie w lipcu 1938 roku Leon zostaje ojcem chrzestnym swojej siostrzenicy Jadwigi Stankowskiej (obecnie Rudnik żyje i mieszka w Białogardzie). Często, gdy przyjeżdżał do swego rodzinnego domu siadał w swoim pokoiku na poddaszu rodzinnego domu i zagłębiał się w literaturze. Miał spokojny, niekrzykliwy charakter oraz szczególne poczucie humoru. Był zafascynowany kulturą i literaturą, która wpłynęła na kształtowanie się jego charakteru. Lubił czytać książki, zwłaszcza o tematyce religijnej. Z łatwością radził sobie z naukami humanistycznymi i matematycznymi, jak też pokazał się jako utalentowany kreślarz, muzyk oraz pisarz. Do tych zdolności Leon dodawał wielką pracowitość, co wróżyło mu na pewno dobrą przyszłość.

Leon w pamięci współtowarzyszy zapisał się jako człowiek obdarzony dużym poczuciem humoru. Współbracia z nowicjatu wspominają Go jako człowieka bardzo przez nich lubianego. Nadali Mu ksywę długa bieda, a to dlatego, że był wysokiego wzrostu (185cm) oraz kłopotów podczas podróży do Chludowa, gdy to zaginął Jego bagaż. W konsekwencji nie miał co na siebie włożyć również podczas obłóczyn.

W1939 roku zdaje egzamin maturalny, po czym postanowił wstąpić do nowicjatu w Chludowie. 29 sierpnia miał stawić się w Chludowie. Pożegnanie z Rodzicami i rodzeństwem. Na dworzec odprowadza go brat Juliusz. On Go widzi po raz ostatni żywego.

Ze względu na wybuch wojny, obłóczyny wyznaczone na 8.09.1939 roku musiały być przesunięte na inny termin. Urząd Gminy w Chludowie wydał nakaz ewakuacji całej wspólnoty w kierunku Warszawy. Po przejściu frontu, grupa uciekinierów postanowiła wrócić do Chludowa.

Obłóczyny nastąpiły 25 października 1939 roku i w ten sposób Leon przyjął szatę zakonną z rąk o. Ludwika Mzyka SVD a tym samym rozpoczął kanoniczny nowicjat. Niedługo po tym wydarzeniu władze niemieckie przeprowadziły obowiązkowy rejestr wszystkich mieszkańców Chludowa.

Wówczas to Leon opowiedział się za katolicyzmem, polską narodowością, co w konsekwencji zadecydowało o jego późniejszym losie. Często też wspólnota była odwiedzana przez oficera SS Franza Wolfa, któremu podlegał klasztor. Chociaż istniało zezwolenie władz zakonu, by nowicjusze wyjechali do swoich rodzinnych domów, to Leon zdecydował kontynuować swój nowicjat.

25 stycznia 1940 roku internowano wszystkich mieszkańców Domu. W tym samym dniu gestapo aresztowało magistra nowicjatu, o. Ludwika Muzyka SVD, którego następnie zamordowano w Forcie VII w Poznaniu.

19 maja 1940 roku drugi kurs nowicjatu złożył w trybie przyspieszonym swoje pierwsze śluby zakonne, gdyż przełożeni zakonni otrzymali informację, że internowani będą wywiezieni do obozu koncentracyjnego Dachau. I tak się stało.

22 maja 1940 roku Leon Hirsch wraz z pozostałymi współbraćmi został przewieziony do Fortu VII w Poznaniu, a stąd przetransportowany w bydlęcych wagonach do obozu koncentracyjnego Dachau. Tutaj figurował jako numer 11456. Tuż po przybyciu do obozu rozpoczęła się dwumiesięczna kwarantanna obozowa wypełniona karnymi ćwiczeniami, nieludzkim sportem, wielogodzinnymi apelami, nauką wulgarnych piosenek. Cel był jeden -złamać i odebrać ludzką godność.

2 sierpnia 1940 roku Leon został przeniesiony do obozu koncentracyjnego Gusen. Tutaj otrzymał numer 6280. W tym czasie Gusen był najgorszym obozem zagłady, gdyż dozorcami uczyniono kryminalistów, którzy mieli za cel wyniszczyć katolicką inteligencję. Po za tym obóz był jeszcze w budowie, dlatego warunki mieszkalne były gorsze niż w Dachau. Leon został przydzielony do robót kanalizacyjnych. Z pozoru niewinne kopnięcie kapo w nogę Leona przyczyniło się w późniejszym czasie do powstania ropiejącej rany.

Za murami nazistowskiego obozu, podjął się odprawiać  nieustanną nowennę do Matki Bożej, prosząc o jej nieustanną opiekę. Starał się zachować silną wiarę i umacniać także innych współwięźniów, prowadząc ich wśród cierpień do Boga. Należał do grupy kleryków, którzy starali się przygotować innych osadzonych w obozach do sakramentu pokuty i pojednania. Podjął się także innego trudnego zadania, które w tamtejszych warunkach można by uważać za swoistego rodzaju heroizm. Mianowicie, razem z innymi współbraćmi wyręczał słabszych współwięźniów w noszeniu ich kamieni. Musiał wtedy nieść jeden swój kamień i drugi więźnia, któremu pomagał. Do tego w dniu imienin wydzielał kawałek chleba ze swojej i tak głodowej porcji, a następnie dawał solenizantowi jako imieninowy prezent.

8 grudnia Leona przewieziono powtórnie do obozu koncentracyjnego Dachau. Tym razem otrzymał numer 22054. Znowu został przeznaczony do ciężkiej pracy. Choć regularnie chodził na rewir, by opatrywać ranę, niestety efekt był znikomy. W styczniu 1941 roku zostaje przyjęty na rewir, ale już nie był w stanie walczyć z chorobą. Oczekiwał już tylko śmierci.
25 lutego 1941 roku o godz. 15.10 Pan powołał go do siebie. Śmierć Leona była cicha i bez rozgłosu. Choć izbowy zasadniczo nie informował nikogo z przyjaciół zmarłego, tym razem postąpił inaczej. Podszedł i powiedział: - Twój przyjaciel zmarł.

Oficjalną przyczyną śmierci była niewydolność serca i krążenia. Ciało zostało spalone w obozowym krematorium. 20 marca 1941 roku przysłano rodzinie urnę z prochami.
Wdniu 26.03.1941 roku w rodzinnej parafii pw Św. Wawrzyńca w Gdyni - Wielkim Kacku ks. Jan Paweł Sieg odprawił pogrzeb. Urna została złożona do rodzinnego grobu na cmentarzu przykościelnym Wielkim Kacku, gdzie spoczywa do dzisiaj.

za: :Słudzy Boży z Kaszub i Kociewia, męczennicy II wojny światowej", Pelplin 24 maja 2011.