o. Szymczycha Kazimierz
Szymczycha, Kazimierz - Ostrów K. Rady., Przemysl - 59 80 81 84 85
Z dniem 26 października 2011 r. o. dr Kazimierz Szymczycha SVD, przejął obowiązki Sekretarza Komisji Episkopatu Polski ds. Misji.
O. Kazimierz Szymczycha, doktor teologii (KUL), afrykanista, misjonarz, od 2007 roku dyrektor Centrum Kultur Afrykańskich w Bandundu w Demokratycznej Republice Konga.
W latach 1985-1998 o. Kazimierz był misjonarzem w Demokratycznej Republice Konga, studia specjalistyczne w zakresie katechezy i duszpasterstwa w Louvain-la-Neuve (1998-2001) zakończył licencjatem, był wychowawcą w werbistowskim panafrykańskim Wyższym Seminarium Duchownym w Kinszasie (2001-2004), studia doktorskie na specjalizacji religioznawstwo w Instytucie Teologii Fundamentalnej KUL (2004-2007) zakończył doktoratem.
za: http://www.werbisci.pl/index.php/nowoci/436-o-kazimierz-szymczycha-sekretarz
Artykuły na temat pracy duszpasterskiej dotyczącej o. Kazimierza:
-
: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3810665,dr-kazimierz-szymczycha-svd-polski-kosciol-powinien-stac-sie-bardziej-ludzki-wierzyc-w-czlowieka,6,id,t,sa.html
Dr Kazimierz Szymczycha SVD: Polski Kościół powinien stać się bardziej ludzki – wierzyć w człowieka
Dr Kazimierz Szymczycha SVD, misjonarz werbista, sekretarz Komisji Episkopatu Polski ds. Misji: Misjonarz musi mieć wewnętrzną predyspozycję do akceptowania inności. Musi musi uszanować godność każdego napotkanego człowieka - jego kulturę i zwyczaje
Od jakiegoś już czasu słyszymy, że misjonarze częściej niosą pomoc humanitarną niż Ewangelię. Misje religijne stały się misjami humanitarnymi?
O. Kazimierz Szymczycha: I tak, i nie. Misje zawsze wiązały się z jednym i drugim, ale też zawsze ich inspiracją było niesienie Ewangelii – motyw religijny do wyjazdu jest dla misjonarza absolutnie podstawowy i pierwszy – zostaje on posłany przez lokalny Kościół do innego Kościoła lokalnego. reklama Na misje wyjeżdżał cały człowiek – jego ciało i dusza i dlatego misje od samego początku stanowiły nierozrywalną triadę – szkoła, ośrodek zdrowia i kościół. Człowiek, do którego z taką ofertą przyjeżdża misjonarz, może sobie wybrać – wcale nie musi iść do kościoła. Może w jednakowo szerokim zakresie skorzystać z nauki, co z pomocy medycznej. I to rzecz jasna bez względu na wyznanie – bo zawsze w centrum zainteresowania misjonarza był człowiek. Przecież to oczywiste, że jeśli ktoś jest głodny, to najpierw trzeba dać mu jeść – nikt o pustym żołądku nie będzie słuchać Ewangelii. Człowiekowi potrzebującemu najpierw trzeba zapewnić pomoc. I misje od zawsze tak właśnie wyglądały. Ale znak czasów na czym innym polega – rzeczywiście misje przeradzają się coraz częściej w pomoc humanitarną, bo kraje zachodnie, mocno zlaicyzowane, wysyłają chętnych z pobudek czysto ludzkich. Chodzi o to, by komuś pomóc – po prostu zadbać o człowieka. Pomoc człowiekowi jest zawsze bardzo Boża. Bo kochanie ludzi jest Boże.No właśnie, mnóstwo słyszymy o młodych ludziach, wolontariuszach, którzy jadą na misje z pobudek czysto humanitarnych, jadą pomóc drugiemu człowiekowi.
O. Kazimierz Szymczycha: No ale i za takim działaniem i motywacją też jest Chrystus i Ewangelia – mimo że nie jest ona wykrzyczana, nie jest głośna. Ją się tylko proponuje w najprostszy i najskuteczniejszy sposób – przykładem swojego życia. Życie pomagającego człowieka staje się świadectwem, on już nie musi wchodzić na ambonę, wołać i głosić. Uważam więc, że młodzież z tych krajów, niekoniecznie już bardzo chrześcijańskich, robi bardzo piękną robotę. Pomoc człowiekowi jest zawsze bardzo Boża. Bo kochanie ludzi jest Boże. To niezwykła misja – pomóc Jezusowi kochać ludzi. A w tym już jest Chrystus – bez krzyczenia o Nim. On jest w człowieku, w którym dostrzegam kogoś potrzebującego.Dawniej misjonarz niósł europejską cywilizację. Misje XXI wieku już chyba nie są tym zadaniem obarczone – żyjemy w wielkiej globalnej wiosce.
O. Kazimierz Szymczycha: I tu się pani myli – pracowałem w Kongo na terenach, na których cywilizacyjnie panuje jeszcze średniowiecze, na przykład w lasach afrykańskich. I znając tamte realia, czuję głęboki niepokój, gdy obserwuję ten gwałtowny i ogromny skok cywilizacyjny. Proszę sobie wyobrazić, jaki szok przeżywa człowiek, który po wyjściu z buszu, jedzie do miasta i poznaje komputer. Ale on nigdy wcześniej, nie umiał pisać – nie widział pióra, długopisu ani maszyny do pisania! Albo niechaj taki człowiek zobaczy zegarek elektroniczny – on odczyta godzinę np. 16.40, idzie dalej, odczyta 17.50, ale on nie ma pojęcia, jak długo idzie, bo on nigdy nie widział tarczy zegara, on czyta zegarek. Sama cywilizacja jako taka jest oczywiście pozytywna, ale już sam skok niebezpieczny dla rozwoju tamtych cywilizacji.Czym skutkuje brak stopniowego, ewolucyjnego rozwoju?
O. Kazimierz Szymczycha: Popatrzmy na marzenia młodzieży afrykańskiej o wyjeździe do Europy. Oni chcą wskoczyć w gotową, stabilną, niosącą wygodę kulturę, prosto ze swoją mentalnością. Przynajmniej ja wielu takich chłopców spotkałem w mojej Afryce – oni chcą być piosenkarzami albo piłkarzami. To jest podstawowy motyw wyjazdu do Europy – pieniądze i sława, zmiana standardu życia, ale… i z tego już rzadko zdajemy sobie sprawę – chodzi o pomoc rodzinie.
Ludzie z tamtej kultury nigdy nie przerywają pępowiny z rodziną. Niestety, to dotyczy też tamtego kleru. Kościół stał się dla młodzieży afrykańskiej furtką, wysyła się ją na studia do Europy, na to są nawet specjalne stypendia watykańskie. Jednak bardzo mały procent księży afrykańskich wraca. Niektórzy robią na przykład doktorat 12 lat, są zaczepieni na europejskiej parafii i w tym czasie sprowadzają tu całą, z reguły bardzo liczną, bo też i dalszą, rodzinę. Powiem więcej – oni nawet boją się wracać ze względów kulturowych, bo mogą zostać otruci. Panuje taka mentalność – byłeś w wielkim świecie, wróciłeś do nas i nam nie pomogłeś! To ogromny balast kulturowy. Dlatego są zgromadzenia, zakony misyjne, które nigdy nie biorą pierworodnego – bo on jest odpowiedzialny za rodzinę. Nawet po śmierci rodziców. Bywały przypadki, że do parafii takiego pierworodnego zjeżdżała cała rodzina, on musiał ich utrzymać i... parafia popadała w ruinę. Nawet zdarza się to w kręgach biskupich. Te akurat problemy Kościoła są związane z odmiennością kulturową tych ludzi. Misje bazują na akceptacji i poszanowaniu kultury zastanej, ale inkulturacja nie oznacza nietykalności tego monolitu kulturowegoKościół odgrywał zawsze rolę w niwelowaniu różnic cywilizacyjnych.
O. Kazimierz Szymczycha: Kościół zawsze odgrywał rolę kulturotwórczą. Proszę popatrzeć: kto rozwalił kulturę grecko-rzymską? Oczywiście pozytywnie. Chrześcijaństwo. Tak samo monolit kulturowy afrykański, niezwykle wartościowy, musi być rozerwany. Chrześcijaństwo go zburzy, ale będzie z niego czerpało i będą to wartości pełne humanizmu. Powstanie konglomerat bardzo korzystny dla ludzi Afryki. Chrześcijaństwo będzie powoli przenikało się nawzajem z kulturą Afryki, jak kropla drążąca skałę. Misje zawsze, niezmiennie bazują na inkulturacji, akceptacji i poszanowaniu kultury zastanej, ale inkulturacja nie oznacza nietykalności tego monolitu kulturowego, nowa woda ewangelizacyjna go nasącza. Na to trzeba czasu i ten czas trzeba dać Afryce – ona czeka na rozwój. Dzięki chrześcijaństwu – jak ja to nazywam – Afryka na razie czeka na św. Mikołaja. Cywilizacyjnie nie jest ani w dole, ani w górze – sztucznie czerpie z misji pomocy humanitarnej. Niestety, Afrykanie nie wymyślili pracy.
Dlaczego tak trudno nauczyć Afrykę pracy?
O. Kazimierz Szymczycha: Trochę z tradycji własnej, a trochę z naleciałości kolonialnych. To także zależało od rodzaju kolonii. Ponieważ za przykład cały czas mamy znane mi Kongo, posłużę się przypadkiem Belgów. Nie ulega wątpliwości, że oni byli rasistami. Kiedy nastąpił rozpad kolonialny, doszło do gwałtownej kontrreakcji, nie było elastycznego przejścia – Belgowie, którzy na siłę próbowali Afrykanów nauczyć pracy, zostali wyrzuceni, a miejscowi zamiast wziąć kraj w swoje ręce, teraz to odreagowali. Cóż – znów trzeba czasu – oni muszą kulturowo dojrzeć.To dojrzewanie dotyczy także postrzegania roli kobiety?
O. Kazimierz Szymczycha: To jeden z ważniejszych aspektów! W moim kraju – proszę popatrzeć, jak w Kongu się poczułem już u siebie – kobieta jest nikim. Jest polanem, garnkiem, służy do roboty i do rodzenia dzieci. Kobieta gotuje wprawdzie obiady, ale siedzi z dziećmi z dala i nie ma prawa podejść do stołu.
To ogromny teren misyjny dla kobiet świeckich i sióstr zakonnych – aby wniosły choć odrobinę emancypacji.Afrykanie inaczej traktują białą kobietę? Mają one szansę oddziaływać na ich stosunek do tej płci w ogóle?
O. Kazimierz Szymczycha: Na pewno niewielki dystans do białych istnieje – ale też nie jest im łatwo. Kobieta musi mieć zawsze wyrazisty strój, musi się odróżniać od innych. Dotyczy to nawet afrykańskich sióstr w tamtejszych zgromadzeniach – musi swym strojem zaznaczyć odmienny status społeczny. Bardzo trudno jest budować, tworzyć miejsce dla kobiety nawet we wspólnocie parafialnej. Już samo zaproszenie ich do wspólnego stołu czy choćby tylko branie udziału we wspólnotowej uczcie stanowi ogromne wyzwanie dla misjonarek świeckich. Ale to jest możliwe. Oznacza wprawdzie potężne przełamywanie świadomości, tradycji i historii, ale naprawdę się to już dzieje w Afryce. Zrobienie z kogoś, komu się mówi, że jest nikim i tak traktuje, znającego swą wartość człowieka, potrwa wieki. Na to potrzeba czasu. Ogromnego czasu. W Afryce kobieta jest nikim. Jest polanem, garnkiem, służy do roboty i do rodzenia dzieci.Jaką rolę odgrywają polskie misje w Afryce? Na ile są silne, co innego wnoszą w zestawieniu z misjonarzami innych nacji?
O. Kazimierz Szymczycha: Na początku naszych wyjazdów, od kiedy władza komunistyczna otworzyła dla nas granice, byliśmy dołączani do innych placówek. Z prostego powodu –niewiele mogliśmy za tamte pieniądze kupić. Misjonarz z Niemiec budował most, kupował blachę, a myśmy nie mogli sobie na to pozwolić, mimo że ludzie zawsze byli bardzo hojni. Teraz pracujemy na równi z innymi nacjami. Mamy wielkie projekty, granty, pomoce z ministerstwa, budujemy sale internetowe, szpitale, przedszkola czy szkoły. Po prostu widać to serce polskie.Widać na misjach coś takiego jak polską mentalność? Ona pomaga czy przeszkadza?
O. Kazimierz Szymczycha: Ona może ułatwić, ale i przeszkodzić. Są zgromadzenia, których przedstawiciele nigdy się nie przemogli i musieli wracać z misji – za bardzo chcieli być Polakami w innej rzeczywistości kulturowej . Popełnialiśmy też na początku błędy – na przykład w zakresie duszpasterstwa – pomysł wprowadzania do tamtej kultury na tamtym etapie religijności naszej liturgii był po prostu chybiony. Ale naszą flagę wieziemy zawsze i wszędzie – na krańce świata – tak jak Ewangelię. Zostajemy Polakami, ale chęć wejścia w nową kulturę i dialogowania z nią, powoduje, że jesteśmy zdolni do bezkrwawego wejścia w inną rzeczywistość. Znam kolegów, którzy zaczynali dzień od narzekania na wszystko i wszystkich – to był pierwszy sygnał do tego, by wracali do kraju. My musimy zaakceptować spotkanego tam człowieka, tamtą kulturę i to będzie wyzwaniem zawsze – to się nigdy nie skończy. Każdy z nas po różnym czasie spędzonym na misjach, mówi w końcu, że jest u siebie – i to jedyny i najlepszy dowód na to, że się zasymilował z tą innością.Można na takie wyzwania przygotować misjonarza podczas studiów, formacji zakonnej?
O. Kazimierz Szymczycha: Nie. Misjonarz musi mieć wewnętrzną predyspozycję do akceptowania inności. Nawet po 25 latach pobytu na misjach, miejscowi mogą czymś nas zaskoczyć. Owszem, na etapie formacji można zweryfikować ogólne predyspozycje, ale zawsze potem zweryfikuje je ponownie misyjna rzeczywistość.Misyjny chleb jest trudny?
O. Kazimierz Szymczycha: I to jak! Ludziom się wydaje, że misje to wielobarwne, żywiołowe liturgie, przepiękne egzotyczne pejzaże i tylko uśmiechnięci wierni, co zwykle oglądamy w misyjnych magazynach czy na stronach internetowych. A misjonarzom nawet trudno powiedzieć, co czują w zderzeniu z inną, niezrozumiałą dla nich rzeczywistością, z niezrozumiałymi dla nich ludzkimi zachowaniami, myślami, emocjami, z którymi boksują się każdego dnia całymi latami. Dzień za dniem odbywa się realizacja powołania misyjnego, i to na płaszczyźnie osobowościowej. Byli wielcy, którzy wydawali się predysponowani do misji, oceniani i weryfikowani w przygotowaniach formacyjnych w seminarium, ale weryfikacja życia była brutalnie odmienna. Ta gotowość do dialogu z inną kulturą, chęć jej poznania będzie zawsze miernikiem przydatności i kompetencji misjonarza. Każdy z nas po różnym czasie spędzonym na misjach, mówi w końcu, że jest u siebie – i to jedyny i najlepszy dowód na to, że się zasymilował z tą innością.No właśnie, kilka razy usłyszałam jak Ojciec mówi „u nas w Kongo”.
O. Kazimierz Szymczycha: Ja tak zacząłem mówić dopiero po 9 latach. Wiedziałem dokąd jadę, gdzie będę mieszkał, znałem język – francuski to wiadomo, potem język narodowy, a potem lokalny, ale po moim trzecim urlopie, kiedy wyjeżdżałem z Polski, powiedziałem do rodziny, że wracam do siebie.
A ktoś inny po 3 latach. Nigdy nie należy oceniać, wartościować tego terminu, bo to bardzo osobiste odczucie. Chodzi w nim nie tyle o poznanie języka, kultury, ale o świadomość tego, że to, co robię tam, jest moje, jest moją pasją i jestem szczęśliwy, kiedy to mogę właśnie tam robić. Tam spełniam swoje życie z całą radością.A co się dzieje z tożsamością narodową – z kim się wtedy Ojciec identyfikuje?
O. Kazimierz Szymczycha: To bardzo skomplikowane – nie tracę swojej tożsamości narodowej, ale wchodzę w inną rzeczywistość kulturową wraz ze swoimi wartościami. Następuje – nazwę to tak – gradacja wartości: inaczej będą traktowane i pojmowane wartości podstawowe – jak miłość, wierność. Nie można powiedzieć, że ja będę taki jak Afrykanie w Kongo. Oni na przykład inaczej będą pojmować celibat. Jedni mówią: znieśliby celibat, byłoby normalnie. Nie – mówię – byłoby śmieszniej. Bo w Afryce nie istnieje coś takiego jak wierność – a ona jest i w małżeństwie, i życiu zakonnym, i kapłańskim. To jest problem pojmowania wartości całościowo i globalnie. A one są jednak rozumiane w naszych kulturach różnie – to właśnie między innymi stanowi przestrzeń do dialogu z tradycyjnymi afrykańskimi religiami – bez dialogu z religią nie ma porozumienia. Nowym paradygmatem misji jest właśnie dialog – dialog z kulturą, dialog z religią tradycyjną, z inną religią.Ten paradygmat nie był od zawsze. Na czym polega rewolucyjny charakter encykliki Jana Pawła II Redemptoris missio (1990)?
O. Kazimierz Szymczycha: Istotnie to nowa rzecz. Encyklika to taki spisany elementarz misyjny. Bo świadomość dialogowania kultur istniała już od czasów encykliki Fidei Donum (1957) Piusa XII. To jest ciągły naturalny rozwój myśli misjologicznej. A chodzi w niej o coraz większe i mocniejsze uszanowanie tego, co się spotka na misjach. To nie ma być wymazywanie tablicy– na zasadzie, że to, co zastajemy, jest niedobre, pochodzi z diabła, że biała pigułka jest najlepsza. Ale chodzi o pokazywanie, że w zastanej na misjach kulturze są wartości bardzo chrześcijańskie, tylko wystarczy z nimi dialogować i niektóre elementy uchrześcijanić, że tak powiem, i nie wiedzieć kiedy okaże się, że chrześcijaństwo dawno było zakorzenione w tamtą kulturę. To nie odbywa się automatycznie, ale poznanie kultury, dialogowanie z nią pozwala na przyłożenie do niej chrześcijaństwa. Gdy do ich wartości kulturowych, społecznych i religijnych je dołożymy, powstanie chrześcijaństwo tego ludu, do którego przychodzimy. Dlatego położenie nacisku na studiowanie kultury stało się podstawą wyjazdu na misje. Po przyjeździe misjonarz musi mieć czas na poznanie ludzi i ich kultury, nie tylko języka. Tu ważne są trzy cnoty misjonarskie – cierpliwość, cierpliwość i cierpliwość. Czyli misjonarz jest, słucha i patrzy. Bardzo długo. To jest czas nieokreślony – nowy misjonarz wchodzi w tę rzeczywistość elastycznie, wie, że są bariery – np. decyzje co do duszpasterstwa czy liturgii wiążą się bezwzględnie z poznaniem nowej kultury, człowieka, którego spotyka. To jest podstawa obecnego misjonowania – nie można wyjechać z przekonaniem, że ja teraz niosę wam swoją kulturę. To jest też niebezpieczne . . .Chrześcijaństwo tak łatwo asymiluje się z innymi religiami? O. Kazimierz Szymczycha: Chrześcijaństwo jest elastyczne, może wejść w dialog z każdą kulturą – bezszelestnie, bez turbulencji, nie rezygnując nic ze swych treści, nie ograniczając ani nie unicestwiając człowieka. Bo chrześcijaństwo wierzy w człowieka – jego rozwój, jego zmianę na dobro.
Czego współczesny Kościół może się uczyć od Kościoła misyjnego?
O. Kazimierz Szymczycha: Ależ on właśnie ze swej natury jest misyjny, czyli musi zauważyć człowieka. Jeśli nie zauważy człowieka, zginie – tu jestem bardzo radykalny. Dlatego nasz ojczysty musi zrobić wielki wysiłek, by nie zaniedbać człowieka. By zauważył człowieka. Chrystus, który założył Kościół, widział człowieka, więc Kościół musi być taki, jaki był Chrystus – Kościół bez Chrystusa, bez Jego wzorca osobowego, bez wiary w człowieka – jego dobro, wydźwignięcia się, uniesienia się z błota, po prostu zginie. Stąd biorą się dziwne rozłamy, odejścia młodzieży. Zły przykład dają też duchowni, a nawet hierarchowie, bo zapominają, że Kościół ma brać wzór z Chrystusa. A więc Kościół jest dla wszystkich – dla prostytutek, bogatych czy biednych – każdy ma swoje miejsce w Jego królestwie i Kościół nie może o tym zapominać, że wiara jest dla każdego, że jest w nim miejsce dla każdego. Chrystus potępiał grzech, zło, ale nigdy człowieka. I dlatego, aby być misjonarzem, trzeba być człowiekiem. Różni nas z ludźmi, do których jedziemy, wszystko – i kolor skóry, i głupota, i mądrość, i pochodzenie, i moja wiara, ale łączy nas człowieczeństwo.Jakim zobaczył Ojciec polski Kościół po 25 latach bycia w Kongo?
O. Kazimierz Szymczycha: Kościół w Polsce, jak i całej Europie, mimo że traci na liczbie wiernych, ma taki rdzeń, ludzi , którzy w nim są z osobistego spotkania i wyboru. W Polsce już nie idzie się do kościoła, bo idą inni, bo patrzą. Przeciwnie – to decyzja osobista i świadoma. I taki Kościół rzeczywiście nie zginie i „bramy piekielne go nie przemogą”. Jest to coraz częściej – na szczęście – cudowny świadomy wybór człowieka.
A czego powinien się uczyć?
Powtórzę to samo, co przy poprzednim podobnym pytaniu: Polski Kościół powinien stać się bardziej ludzki – wierzyć w człowieka, mimo że nie jest szufladkowy, szanować człowieka, mimo że nie jest on przepisowy, nie przestrzega, co jest napisane w Biblii, ale jego poszukiwania prowadzą do celu. No jednym słowem jest co tu robić.
Więc po co jeździć na misje, skoro Polska stała się terenem misyjnym?
O. Kazimierz Szymczycha: Ależ to oczywiste! Bo taki jest nakaz Chrystusowy – idźcie i nauczajcie. Ale warto podkreślić zasadniczą zmianę, jaka się dokonuje we współczesnym świecie. Misje w każdej kulturze stały się bardziej personalne. Nie mają charakteru terytorialnego – diecezjalnego czy krajowego – ale osobisty. I w takim ujęciu także cała Europa potrzebuje misjonarzy – to personie, pojedynczej osobie mamy zanieść naukę Jezusa. Potrzebują jej i ci, którzy Go jeszcze w ogóle nie znają, i ci, którzy nie potrafią – po odejściu – wrócić do Niego.
Rozmawiała z O. Kazimierzem, Anna Kot
Czytaj więcej: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3810665,dr-kazimierz-szymczycha-svd-polski-kosciol-powinien-stac-sie-bardziej-ludzki-wierzyc-w-czlowieka,6,id,t,sa.html