Święcenia dnia: 19 maja 2007 - Pieniężno
Szafarz: J.E. ks. bp Wojciech Zięba
Prowincjał: O. Piskorek Ireneusz
Rektor WSD w Pieniężnie: O. Szczepan Szpyra
Wręczenie krzyży misyjnych:
O. Piotr Budkiewicz
„Boża arytmetyka i chińskie znaki”
Nigdy nie pociągała mnie kultura sama w sobie. Jako pragmatyk, chciałem być przede wszystkim posłany tam, gdzie ktoś mnie będzie najbardziej potrzbował, bo zawsze chciałem zrobić dla Królestwa Bożego jak najwięcej. Po 13 latach formacji misyjno-zakonnej, w tym 7 latach spędzonych za granicą, powoli zaczynam rozumieć, że głoszenie Dobrej Nowiny to nie arytmetyka.
Powołanie rodzi się w rodzinie i to właśnie rodzicom zawdzięczam najwięcej. Pamiętam też, że moja babcia miała kalendarzyk z Verbinum. Nic więc dziwnego, że trafiłem do werbistów.
Szczerze mówiąc, było to jednak trochę dziwne. Ja, biegły arytmetyk, zapewne wyliczyłbym, że lepiej wstąpić do franciszkanów lub paulinów, bo każdy ich w Polsce zna. Gdy nieśmiało wspominałem niektórym o werbistach, to dla pewności pytali, czy to aby zakon katolicki.
Właściwie najbliższy dom misyjny jest bardzo blisko mojej rodzinnej miejscowości. Pamiętam, gdy będąc dzieckiem, setki razy patrzyłem z okna samochodu mojego ojca na tajemnicze „białe domki"
w Kleosinie. Zawsze mnie to miejsce intrygowało. Potem, gdy przekroczyłem próg tej tajemnicy i składałem podanie o przyjęcie do zgromadzenia na ręce o. Benedykta Barkowskiego, czułem wielką niepewność. Czy za 10, 20 lat będzie to jeszcze mój dom? Gdzie wtedy będę?
Szczerze mówiąc, chciałem wrócić z Górnej Grupy do domu już na drugi dzień po rozpoczęciu postulatu. Zrozumiałem, że rzucam się z motyką na słońce. Chyba jestem w tych motykach specjalistą, bo na Tajwanie też już miałem kilka takich chwil. Na Tajwanie jestem od sześciu lat. To wystarczający czas, by dość swobodnie posługiwać się językiem mandaryńskim. Z drugiej strony, coraz częściej przekonuję się, że nigdy tak do końca nie będę w stanie zrozumieć tej fascynującej kultury. Właściwie każdego dnia uczę się czegoś nowego. Na dodatek wybrałem posługę wśród aborygeńskiego plemienia Amis, a to oznacza... uczenie się kolejnego obcego języka i poznawanie zupełnie innej kultury. Ale jestem za to wdzięczny Bogu.
Jak już wspomniałem, miałem chwile zwątpienia, chciałem wrócić do Polski. Pamiętam, jak w wieku 27 lat pierwszy raz w życiu poszedłem na wagary. Miałem tego dnia głowę ciężką od chińskich znaków, wkuwanych codziennie w szkole językowej. Miałem wszystkiego dość. Mimo to, kończąc trzyletnią praktykę OTP na Tajwanie, zdecydowałem się kontynuować studia teologiczne na Uniwersytecie Fu Jen w Tajpej. Było to trudne, ale bardzo owocne doświadczenie. Połowę wiedzy wydziobałem z podręczników, drugą połowę z serc moich tajwańskich nauczycieli, kolegów i koleżanek z klasy. Mimo to po sześciu latach pobytu na Tajwanie muszę stwierdzić, że jestem dopiero na początku tej drogi. Co przede mną? Nie wiem i nawet nie próbuję zgadywać, bo wiem, że Bóg i tak mnie zaskoczy.Za: MISJONARZ, nr 6, czerwiec 2007.
Artykuły opisujące działalność i pracę duszpasterską Ojca Piotra:
- "Po tajfunie, czyli misje w kaloszach" - czasopismo "Misjonarz" nr 12/2009, str 23
- Misjonarz wieczny student - Misjonarz 11/2012, str. 8-9