Rocznik 2008
Święcenia dnia: 10 maja 2008 - Pieniężno
Szafarz: J.E. ks. bp Tadeusz Płoski
Prowincjał: O. Danilewicz Andrzej
Rektor WSD w Pieniężnie: O. Szpyra Szczepan
Wręczenie krzyży misyjnych:
O. Józef Mróz SVD
„Warto walczyć do końca”
Pochodzę z Podkarpacia, a dokładniej - z Laszek, miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od Jarosławia. Moi rodzice to Józef i Maria. Z piątki dzieci urodziłem się jako trzeci syn: najstarszy był Adam, następnie przyszedł na świat Stanisław, a po nim ja. Po rnnie urodziły się siostry Bernadeta i Małgorzata. Rodzice wychowali nas dobrze. Wiarę i wartości religijne wpoili nam najlepiej jak tylko potrafili. Jako dzieciak byłem małym buntownikiem - łobuzem, ciągle coś broiłem, wszędzie rozrabiałem i wszędzie było mnie pełno. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale tak było. W szkole nie byłem prymusem. Dzięki nauczycielom i księżom, którzy wpajali nam wiedzę, wartości etyczne i moralne, zdobyłem umiejętności, za które jestem im bardzo wdzięczny, bo dzięki nim zrozumiałem, że życie można dobrze przeżyć tylko raz albo je zmarnować. Do chwili wstąpienia do Zgromadzenia Słowa Bożego cały czas borykałem się z różnymi problemami. Byłem pewnego rodzaju pechowcem.
Częste wizyty u lekarzy i w szpitalu, przez własną głupotę, doprowadzały mamę do łez. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mogę przez swoje luzackie, a raczej bezmyślne życie doprowadzać kogoś do takiego stanu. Kiedy znalazłem się u werbistów, zacząłem zastanawiać się, jak to jest, że Pan Bóg wybiera sobie takie niesforne dzieciaki i chce, aby one mu służyły. Do dziś jest to dla mnie tajemnicą. Dobrze pamiętam chwilę, gdy podejmowałem decyzję wstąpienia do werbistów. Czułem wewnętrznie, że jest to właśnie ta droga, którą powinienem pójść. Jednak świadomość rezygnacji ze wszystkiego - z pracy, klubu piłki nożnej, rodziny i dziewczyny - budziła we mnie żal i wiele pytań do Boga: Dlaczego ja, Boże! Może ktoś inny? Ja wiem, czego chcę! Miałem swoje tęsknoty. Nie potrafię opisać tego wszystkiego, co się we mnie wtedy działo. Jednak Bóg wiedział, co będzie dla mnie lepsze.
Gdy rozpocząłem naukę w liceum zaocznym dla pracujących, podjąłem pracę w Gminnym Ośrodku Kultury w Laszkach. Tam poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy zawsze byli dla mnie życzliwi i chętnie służyli mi pomocą. Dziś wiem, że wspierają mnie modlitwą i dzięki temu na tej drodze nie jestem sam. Po ukończeniu liceum wstąpiłem do zgromadzenia misjonarzy werbistów.
Rozpoczął się dla mnie czas piękny, a zarazem trudny, pełen wyrzeczeń i doświadczeń. W postulacie przez kilka tygodni miałem ochotę uciec, wrócić do domu. Na szczęście nie tylko ja miałem takie wątpliwości. Za każdym razem przypominałem sobie, jak wiele kosztowało mnie zostawienie wszystkiego i jak długo borykałem się z decyzją wstąpienia. Uznałem, że głupotą byłoby, gdybym teraz przez jakieś przyziemne pragnienia zmarnował to, co może dziś nie jest tak ważne dla mnie, ale jest ważne dla Boga. W głębi serca czułem, że to nie przypadek, że tu jestem, bo niewielu z młodych chłopaków ma takie myśli. Dlatego postanowiłem walczyć o ten wybór.
Dziś mówię, że warto - warto walczyć do końca, choć czasem brakuje sił. Jednocześnie wiem, że w tych wszystkich momentach nie byłem sam: byli koledzy, rodzina, przełożeni, a przede wszystkim Bóg. Kolejne lata pobytu w seminarium nie były łatwe. Choć niektórym się wydaje, że to przedsionek nieba. Wierzcie mi, tak nie jest. To ciężka praca nad sobą, ale można to przeżyć. Tylu przeżyło, ja przeżyłem i pewnie wielu jeszcze po mnie też to przeżyje. Życie z Bogiem, ramię w ramie, jest radosne, choć czasem usłane różami z kolcami. Mimo to radosne, bo zbawienne.Za: MISJONARZ, nr 5/ 2008.
Artykuły opisujące działalność i pracę duszpasterską Ojca Józefa:
- "Nikaragua - front pracy i brak misjonarzy" - Misjonarz nr 3/2011 str 28 - 29