o. Tomasz Gwiazda

Kiedy któregoś dnia obudzisz się i przejdzie ci przez głowę myśl: A może zostać księdzem?, to choćby wydawałaby się ona najbardziej absurdalna, nie lekceważ jej, bo czasami tak to wszystko się zaczyna..
Był taki czas w moim młodzieńczym życiu i moich kolegów z podwórka, że nasze mamy uszyły nam z firanek komże, bo my chcieliśmy być ministrantami i służyć w kościele. Szybko te czasy minęły, a my stawaliśmy się inni. Potem przyszła taka chwila, że trzeba było wybierać i iść za swoimi marzeniami, jeśli miało się choć trochę odwagi. Kończyłem liceum i wiedziałem, że muszę podjąć ważną decyzję. Czułem, że mam odwagę, choć nie jestem gotowy, że chcę iść drogą swoich marzeń, ale nie potrafię ich nazwać. W rezultacie podjąłem decyzję, że będę studiował chemię w Toruniu. Moi rodzice, którym dziś chcę bardzo podziękować, zawsze liczyli się z moim zdaniem, choć często nie byli do niego przekonani.
W Toruniu przeżyłem piękne chwile, spotkałem wspaniałych ludzi i właściwie to dzięki nim po raz pierwszy popatrzyłem na to, jaki jestem. Okazało się, że nie wypadłem w tym podsumowaniu dobrze. Zatem przyszedł czas, aby coś zmienić. Zapytacie pewnie, co zmieniłem? Zamiast siebie, zmieniłem studia i szybko okazało się, że nie jest to najlepszy pomysł. Właściwie dopiero wtedy zacząłem nieśmiało pytać Boga o Jego zdanie. Kilka razy w życiu przemknęła mi myśl, żeby zostać księdzem, ale nikomu o tym nie mówiłem, zlekceważyłem ją - zresztą wydawało mi się, że nie pasuję do takiego trybu życia, co się potwierdzało.
Wkrótce znalazłem się w takim punkcie swojego życia, że znów musiałem wybierać. Tym razem wiedziałem, że czas nieprzemyślanych decyzji dobiegł końca. Dotychczas popełniłem wiele błędów, nauczyłem się sporo, chciałem podjąć właściwy wybór. Bycie kapłanem jakoś nie mieściło mi się w głowie, ale tym mocniej myśli wracały, rosła moja fascynacja i co ważne, nabierałem odwagi. Kiedy Jezus mówi ci: „Pójdź za Mną", to naprawdę nie wiesz tak do końca, co się dzieje i o co chodzi. Jedno jest pewne, że albo musisz wstać i pójść, albo porządnie się zaprzeć i zapomnieć. Nie mogłem się zaprzeć, choć chwilami chciałem zapomnieć. Najgorsze jest wtedy własne „ja", które ci mówi: „A co z twoim życiem? Nie chcesz mieć dziewczyny, a w przyszłości żony, rodziny, domu, własnych pieniędzy i wolności decydowania o sobie?" Ale to jest chyba najbardziej standardowa wersja, jaką znam, bo przecież kto tego wszystkiego by nie chciał, a jednak zdarzają się tacy, co nie tyle nie chcą, co patrzą nieco inaczej. takim wypadku trzeba szybko wstać i pójść za Jezusem, póki się ma odwagę, choć niewiele się rozumie. Więc wstałem i poszedłem podobnie jak św. Mateusz: wstał, opuścił swoją komorę celną i po prostu poszedł za Jezusem.
Do dziś jest to dla mnie wielka tajemnica. Swoją decyzją zadziwiłem wielu ludzi: rodzice byli zaskoczeni, ale zadowoleni, niektórzy mnie wspierali, inni z serdeczności odradzali. Od tego czasu wszystko zaczęło się układać. Któregoś dnia na urlop do naszej rodzinnej parafii pw. św. Józefa w Pasłęku przyjechał misjonarz werbista, o. Adam Oleszczuk z Jamajki. Kiedy się z nim spotkałem, powiedziałem mu, że chcę być księdzem, w zamian za to usłyszałem, że to nie jest łatwa droga, że wielu z niej rezygnuje i zakłada swoje rodziny. Pamiętam, że wtedy pomyślałem: „O co Ci chodzi, człowieku? Przecież ja już zdecydowałem". Dopiero podczas wieloletniej formacji okazało się, że miał rację, że te wszystkie pragnienia na nowo wracają i że trzeba wciąż wybierać. Potem, podczas tamtej rozmowy usłyszałem od niego, że jeśli chciałbym wyjechać na misje, „to tylko werbiści". A chciałem bardzo. Nie tylko mu uwierzyłem, ale także się o tym przekonałem i dziś powtarzam te słowa innym.
Jestem u werbistów osiem lat. Większość tego czasu spędziłem w Pieniężnie. To był dobry czas, głównie dzięki moim współbraciom, którym wiele zawdzięczam, zresztą oni sami dobrze o tym wiedzą. Miałem też okazję przez rok pracować w szpitalu w Krakowie, gdzie spotkałem prawdziwych przyjaciół, którzy stali się dla mnie wsparciem i przykładem, jak być dobrym człowiekiem. Dziękuję Warn, że mogłem się od Was uczyć. Dziękuję mojej rodzinie, która przez te lata wspierała mnie i której szczerą modlitwę zawsze odczuwam. Już niedługo czekają mnie święcenia kapłańskie, a w niedalekiej przyszłości wyjazd na misje do Amazonii. Jestem świadkiem, jak spełniają się moje marzenia i cieszę się, że mogę się tym dzielić z Wami. Wiem dobrze, że nie byłoby mnie tu, gdyby Bóg nie chciał mnie widzieć w tym miejscu. Wiem też, Drodzy Czytelnicy „Misjonarza", że Wasza modlitwa za misje jest bezcenna. Dlatego pragnę Was prosić o modlitwę za misjonarzy oraz wszystkich ludzi, do których zostaną oni posłani, aby Chrystus był ich drogowskazem życia.

za: "Misjonarz" nr 5/2009. str 6.