o. Bartłomiej Jasiłek

Każda gra rządzi się swoimi prawami i zasadami. Jednak życie ludzkie, a tym bardziej duchowe - to nie zwykła gra, w której wszystkie schematy i elementy są poukładane, a kolejne ruchy można przewidzieć. To coś więcej. Osobiście przekonałem się o tym, patrząc na drogę swojego powołania kapłańskiego, zakonnego i misyjnego.
Od najmłodszych lat nawet przez sekundę nie przechodziła mi przez głowę myśl o życiu w stanie konsekrowanym, w którym obecnie jestem. W okresie dzieciństwa i młodości bardzo lubiłem angażować się w różne inicjatywy mające na celu niesienie pomocy drugiemu człowiekowi, jednak nie było w tym wszystkim żadnego pierwiastka duchowego. Przełom nastąpił z chwilą pójścia do szkoły średniej, kiedy zacząłem mocniej zwracać uwagę na swoje potrzeby duchowe. Wykorzystali to ludzie, którzy wciągnęli mnie do swojej grupy i ukazując mi pozorną prawdę o Bogu, czekali na moje tak. Ich pragnieniem było poddanie się im, aby móc w przyszłości uczynić mnie jednym ze swych liderów. Dużo obiecywali (dziś grupa ta jest uznana za sektę), ale dzięki Bożej łasce i tak mnie nie dostali!
Podczas mojej pięcioletniej edukacji w szkole średniej i dwuletniej w studium medycznym Bóg ciągle stawiał na mojej drodze ludzi, którzy dawali o Nim świadectwo, a tym samym mnie do Niego też zbliżali. Równolegle jednak toczyło się młodzieńcze życie pełne różnych wariacji, rozrywki, głupot i błędów. Życie w tamtym czasie było niczym szachownica, gdzie białe pola przeplatały się z czarny­mi. Początkowo na tej szachownicy życia moim rywalem był Bóg, bo ja chciałem wszystko po swojemu, a On pokazywał mi, że będzie inaczej. Po śmierci Taty (miałem wtedy 17 lat) zacząłem usilniej zastanawiać się nad celem i sensem życia. Dom parafialny stopniowo stawał się moim drugim domem, a otwartość i głębokie życie wewnętrzne ówczesnego proboszcza, ks. Józefa Potyrały bardzo mi imponowały.
Po ukończeniu studium medycznego wdzięczny za wszystko Bogu, Rodzinie i tym, wśród których wzrastałem, oznajmiłem, że po wielu modlitwach i rozważaniach mam przekonanie: Najwyższy powołuje mnie do swoich szeregów. Wstąpiłem do werbistów. Postanowiłem wtedy zagrać na mojej szachownicy życia razem z Panem Bogiem w teamie, a rywalem stało się to, co grzeszne i śmiertelne. To było genialne posunięcie.
W czasie całej formacji, przygotowań do kapłaństwa i posługi misyjnej było wiele radości, miłych chwil, ale także trafiały się sytuacje trudne i smutne. Ostatecznie jednak, patrząc w przeszłość, wyraźnie dostrzegam działanie Bożej Opatrzności, a pokładając w Nim ufność wiem, że zawsze wyjdę na prostą. Mogę Go nie widzieć, mogę Go nie słyszeć, mogę nie odczuwać Jego obecności, ale wiem, że On jest!
To, co chciałbym wyrazić w podsu­mowaniu, zawiera się w słowach, które napisał w jednym ze swoich listów św. Józef Freinademetz: „Z wszystkich miejsc na świecie to jest dla mnie najlepsze, gdzie chce mnie mieć Bóg; drogi, które nam Bóg wyznaczył, są święte; niczego nie obawiajmy się bardziej niż tego, by je opuścić (...). Idźmy zawsze tam, dokąd nas woła, a pozostańmy tak długo, aż każe nam odejść". Dziękuję Ci, Panie, za ten wielki dar!

za: "Misjonarz" nr 5/2009, str 17