o. Władysław Świątek

Wstępując do werbistów 10 lat temu niewiele o nich wiedziałem. Wiedziałem, że są misjonarzami, że pracują w Ameryce Południowej i że każdy może wyjechać - to mi wystarczyło na początek.
Urodziłem się w Dąbrowie Tarnowskiej, obecnie województwo małopolskie. Po roku przeprowadziliśmy się do Zor, gdzie upłynęło moje dzieciństwo. Tam ukończyłem szkołę podstawową, w Pszczynie zdałem maturę, a następnie podjąłem studia z ekonomii. Trudno mi wskazać konkretny moment podjęcia decyzji o wstąpieniu do werbistów. Na pewno starałem się ją odłożyć na jak najpóźniej, po przeanalizowaniu innych pomysłów na własne życie. Nie byłem w jakiś szczególny sposób związany z parafią - nie byłem ministrantem i nie należałem do żadnej grupy działającej przy parafii. Niewątpliwie duży wpływ na ostateczną decyzję mieli moi dziadkowie. To u nich, w Tymbarku, spędzałem każde wakacje i ferie. To właśnie tam stopniowo poznawałem Ewangelię Chrystusa, jednak - co ważne dla mnie - nie miałem intelektualnych wykładów na temat, jak być dobrym chrześcijaninem, lecz praktyczną szkołę, tzn. zachwyciłem się Jezusem poprzez ich codzienne życie, ich świadectwo, jakie o Nim dawali każdego dnia w codziennym życiu.
Polska i Europa zawsze wydawały mi się trochę za ciasne dla mnie. Od najmłodszych lat ciągnęło mnie gdzieś dalej, w nieznane. Także od najmłodszych lat mój wzrok skierowany był na Amerykę Południową. Nie tyle pociągała mnie przyroda i krajobraz kontynentu, ile bulwersowała w jakimś stopniu niesprawiedliwość społeczna tam występująca - garstka bogaczy i cała rzesza biednych.
W poszukiwaniach zgromadzenia misyjnego wykorzystałem książkę telefoniczną, w której znalazłem adres do werbistów. Napisałem krótki list i otrzymałem błyskawiczną odpowiedź. Z umówionego spotkania z osobą odpowiedzialną za przyjmowanie kandydatów do zgromadzenia, które trwało niecałą godzinę, wróciłem z formularzem i listą potrzebnych dokumentów. Kolejne spotkanie ograniczyło się w zasadzie do złożenia zebranych dokumentów... i tak się zaczęła moja przygoda w Zgromadzeniu Słowa Bożego.
Po czwartym roku studiów filozoficzno-teologicznych w Pieniężnie odbyłem trzyletnią praktykę OTP w Boliwii, kraju położonym w Ameryce Południowej. Był to najcenniejszy okres mojej formacji, gdyż miałem możliwość poznania innej kultury, innej tradycji, ale przede wszystkim spotkania z drugim człowiekiem i doświadczenia jego codzienności tak różnej od tej, którą znałem do tej pory. Z Boliwią jest tak, że jeżeli raz się z nią człowiek zetknie, to już zapomnieć o niej nie może. Dlatego bardzo się cieszę, że Boliwia jest krajem mojego pierwszego przeznaczenia misyjnego.
Korzystając z okazji, chciałbym życzyć wszystkim Czytelnikom „Misjonarza" i sobie, aby nasze codzienne kroczenie za Chrystusem Zmartwychwstałym było konsekwencją naszego bycia misjonarzem w codzienności, a więc dzieleniem się naszą wiarą przez świadectwo życia według Ewangelii.

za: "Misjonarz" nr 5/2009, str 20