O.Tomaszewski Michał
Tomaszewski, Michał, Bytom, Gliwice - 82 01 02 10 11
Pracuje w: PNG
ABY POSZLI ZA NIM W KAPŁAŃSTWIE
Stojąc u progu kapłaństwa i mojej pracy misyjnej w Papui Nowej Gwinei, z wdzięcznością patrzę wstecz i zarazem zawierzam Bogu moją przyszłość. Snując refleksje nad moim życiem mogę powiedzieć, że od wczesnego dzieciństwa słyszałem głos Boga wzywający mnie do kapłaństwa. Z biegiem lat ten głos stawał się coraz głośniejszy i dojrzewał we mnie. Już jako dziecko czasami bawiłem się „w księdza", używając wafli tortowych jako hostii, soku malinowego jako wina, szlafroka jako alby i szalika jako stuły.Wzrastałem w Bytomiu, w pobożnej katolickiej rodzinie. Moi rodzice i siostra byli dla mnie dobrym przykładem, jak żyć - to oni zakorzenili we mnie wiarę. Pamiętam, że zawsze staraliśmy się uczestniczyć w życiu Kościoła, a tematyka wiary nie była obca w naszych rozmowach. Myślę, że moja rodzina miała duży, choć nieświadomy, wpływ na moją życiową decyzję. Przykładem tego mogą być należące do starszej siostry książki o tematyce religijnej i egzystencjalnej -Quoista, Malińskiego czy Rogowskiego - które brałem po kryjomu z jej półki i czytałem z zaciekawieniem, gdy miałem 14-15 lat. Był to okres, w którym chyba najgłośniej usłyszałem głos powołania, ale trzymałem to w tajemnicy. Ojciec Święty Jan Paweł II kiedyś pięknie powiedział, że „Prawdziwie chrześcijańska rodzina najlepiej przygotowuje serca dzieci dla Boskiego Siewcy - aby w ich duszach rozwinęło się nasienie Jego powołania, aby poszli za Nim w kapłaństwie". Myślę, że te słowa trafnie odzwierciedlają tajemnicę mojego powołania.
Wzrastałem u boku werbistów - w parafii pw. św. Małgorzaty w Bytomiu, gdzie przez ponad dziesięć lat byłem ministrantem. Wiele zawdzięczam mojemu wieloletniemu proboszczowi, śp. o. Bolesławowi Kurpiszowi SVD i pozostałym werbistom, z którymi zetknąłem się w dzieciństwie i latach młodości. Podczas tych wszystkich lat spotykałem wielu misjonarzy i słuchałem różnych opowieści o misjach, oglądałem zdjęcia i filmy z najrozmaitszych krajów świata, m.in. po raz pierwszy usłyszałem o Papui Nowej Gwinei i już wtedy zachwyciłem się tym krajem.
Kiedy kończyłem szkołę podstawową i rozpoczynałem liceum, zaczął się dla mnie czas przełomowy - lektura książek religijnych, pierwsze „miłości" i zauroczenia, przyjaźnie, wyprawy w góry, spotkania młodzieżowe i rekolekcje u franciszkanów na Górze św. Anny, aktywności przy parafii, w tym niezapomniany wyjazd ministrantów do Pieniężna na „Wakacje z misjami". Wszystko to mnie kształtowało. Był to wspaniały czas, rodziły się najrozmaitsze plany i marzenia na przyszłość. Dużo rozmyślałem. Pomagał mi w tym mój rower -z wyjątkiem zimy, jeździłem na rowerze prawie każdego dnia - bliżej lub dalej, sam lub w grupie. Jazda na rowerze była aktywnością dodającą mi energii i radości. Co było ważne, podczas jazdy nauczyłem się rozmawiać z Bogiem - tak po prostu - jak z przyjacielem. Dzieliłem się z Nim tym, co mi leżało na sercu. Oprócz kościoła, do którego uczęszczałem prawie każdego dnia, to mój rower stał się ważny w doświadczaniu Boga. Czas spędzany na rowerze był czasem, kiedy uczyłem się modlić i patrzeć na moje wcześniejsze lata z dystansu; wpłynął na moją decyzję o wstąpieniu do seminarium i zostaniu misjonarzem. Mogę powiedzieć, że na rowerze wzmacniało się moje powołanie.
Mija dziesiąty rok, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem progi seminaryjne i rozpocząłem formację zakonno-misyjną. Stawiając pierwsze kroki w postulacie w Nysie w 2001 r., a później w nowicjacie w Chludowie i na studiach filozoficznych w Pieniężnie, nie zdawałem sobie sprawy, jak urozmaiconą drogą Bóg pokieruje mnie do kapłaństwa. Nie przypuszczałem, że już w trakcie formacji seminaryjnej będzie mi dane opuścić ojczyznę i kontynuować studia w Stanach Zjednoczonych. Nigdy nie pomyślałbym, że udając się w 2004 r. do Epworth w stanie Iowa na roczny kurs języka angielskiego i studia teologiczne do Chicago, odbędę dodatkowo misyjną praktykę w Papui Nowej Gwinei, o której w dzieciństwie dużo słyszałem. Najpierw wysłano mnie w góry do wioski Par w prowincji Enga, gdzie pierwszy biały człowiek postawił stopę dopiero w późnych latach trzydziestych XX w. W drugim roku byłem na wybrzeżu nad dziewiczą rzeką Sepik i w jej dorzeczu - w Timbunke i okolicach, gdzie rzeki są jedynymi drogami prowadzącymi do ludzi w buszu. W Papui Nowej Gwinei umocniłem się w misyjnym powołaniu i z radością tam powrócę.
Przez lata formacji - studia, modlitwę i różnego rodzaju praktyki - przygotowywałem się do święceń kapłańskich, by oficjalnie w imieniu Kościoła zostać posłanym w świat i jako kapłan świadczyć o Królestwie Bożym - Królestwie miłości, sprawiedliwości i pokoju. Sakrament kapłaństwa przyjmę 21 maja 2011 r. w Techny w Illinois (USA) z rąk bp. Terry'ego Steiba SVD. Na motto mojego przyszłego kapłaństwa i życia misyjno-za konnego wybrałem słowa: Będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi (Dz 1,8). Czuję, że podobnie jak do Apostołów Jezus po Zmartwychwstaniu skierował te słowa, także do mnie szeptał przed łaty w mojej Jerozolimie - rodzinnym Bytomiu, gdzie Go poznałem i umiłowałem. Od tamtego czasu każdego dnia staram się zrozumieć moje powołanie i być mu wiernym. Wierzę, że dzisiejszy świat potrzebuje Jezusa i Jego nauki - potrzebuje więcej nadziei i miłości, potrzebuje świadków wiary. To jest nasze wspólne powołanie.
Wypraszając Boże błogosławieństwo dla Was, Drodzy Czytelnicy, uprzejmie proszę o modlitwę i wsparcie.
Szczęść Boże!
Michał Tomaszewski SVD
za: Misjonarz nr 5/2011, str 16 - 17