O. Hounake Eric Kossi

Hounake, Eric Kossi, Afanya, Aneho (Tog.)- 82 06 07 11 12

Pracuje w: POL


JA TEŻ CHCĘ ZOSTAĆ MISJONARZEM

Pochodzę z południa Togo, z miejscowości Afanyan-Gbłetta niedaleko Lome. Jestem pierwszym dzieckiem w rodzinie, po mnie przyszli na świat dwaj bracia i siostra. Od najmłodszych lat byłem zafascynowany kapłaństwem. W mojej dalszej rodzinie jest kilku kapłanów; wujek był pierwszym biskupem naszej diecezji. Będąc małym chłopcem bardzo cieszyłem się uroczystościami święceń lub jubileuszami członków rodziny, którzy są kapłanami. W 1994 r. święcenia kapłańskie przyjął mój wuj ze zgromadzenia misjonarzy kombonianów. Trzeba podkreślić, że u nas takie uroczystości angażują całą wioskę czy miasto. Uroczystość była przepiękna i długa. Po niej pewnego dnia powiedziałem mojej mamie: „Ja też chcę zostać misjonarzem". Ona spojrzała na mnie i odpowiedziała: „Jeśli chcesz być misjonarzem, musisz długo studiować". Rodzice-katolicy wkładali w nasze wychowanie wiele wysiłku. Jako dorastający chłopiec, byłem zaangażowany w życie kościoła parafialnego najpierw jako ministrant, a później lektor, chórzysta oraz członek młodzieży parafialnej. Bardzo pozytywnie wspominam tamte lata, ponieważ nie tylko rodzice i nauczyciele kształtowali moją osobowość, ale również parafianie oraz koleżanki i koledzy. Od gimnazjum uczestniczyłem w rekolekcjach i comiesięcznych spotkaniach powołaniowych. Po maturze stwierdziłem jednak, że potrzebuję jeszcze czasu, żeby podjąć decyzję. W tym czasie ojciec też miał swoje plany względem mnie. Jak to bywa najczęściej w mojej kulturze, pierwsze dziecko ma być zastępcą rodziców i dlatego rodzice robią wszystko, żeby miało ono dobrą pozycję w społeczeństwie. Ojciec proponował mi studia agronomiczne i zostanie inżynierem jak on. Takie miał plany, więc początkowo nie był zadowolony z mojej decyzji o wstąpieniu do seminarium.


Marzyłem o zostaniu kombonianinem, ponieważ pracowali oni w mojej parafii, a dzisiaj jestem werbistą i bardzo się cieszę z tego powodu. Wierzę, że sam Bóg mnie kierował i nadal kieruje mną na tej drodze. Po maturze studiowałem na uniwersytecie w stolicy Togo i tam spotkałem misjonarzy werbistów. Poprzez spotkania z nimi obserwowałem ich styl życia. Byłem zafascynowany tym, jak ludzie z różnych krajów i kultur starają się żyć razem i dawać świadectwo temu, że wszyscy jesteśmy dziećm Bożymi.

W 2003 r. wstąpiłem do seminarium werbistów w Togo, gdzie studiowałem filozofię, następnie odbyłem nowicjat w Ghanie, a potem przyjechałem do Polski na dalszą część formacji.
Dziś, po latach przeżytych w seminarium w Pieniężnie wiem, że warto było zaryzykować i odpowiedzieć na powołanie. Jestem wdzięczny Panu Bogu oraz wszystkim, których On postawił na mojej drodze, wszystkim Polakom, którzy wspierają misjonarzy modlitwą i ofiarą. WIELKIE DZIĘKI.
Eric Hounake SVD

za: Misjonarz nr 5/2011, str 7

Z Rogerem oraz z siescioma innymi wspolbracmi kursowymi przyjmiemy swiecenia w Togo 8 wrzesnia br. W Togo obchodzimy w tym roku 120 lecie rozpoczecia pracy misyjnej przez werbistow i z racji tego prosili zebysmy wracali do ojczyzny na swiecenia. Wylatujemy z Polski 10 sierpnia i wracamy w pazdzierniku po tych uroczystosciach.

Arcybiskup z Lome Denis Amuzu Dzakpa udzieli nam swiecen w kosciele pw Sw. Meczennikow z Ugandey w Lome. Po swieceniach bede pracowal w Rybniku a Roger w Pienieznie, wiec w przyszlym tygodniu juz sie wyprowadzam do Rybnika.


Werbista z królestwa Ouatsi
dodane 2013-01-27 07:00
Przemysław Kucharczak; GN 3/2013 Katowice
Jego pradziadek był królem szczepu w Togo. A on sam, czarnoskóry Eric Kossi Hounake, jest dziś wikarym w Rybniku.

Jest wysoki. Można go spotkać w parafii Królowej Apostołów w centrum miasta. Często siedzi tam w konfesjonale. – Czy wystarczająco dobrze mówi po polsku, żeby spowiadać? – rozpytywaliśmy, zanim poznaliśmy ojca Erica osobiście. To pytanie jest zasadne, bo żona wyżej podpisanego przed kilkunastu laty, po dokładnym wyznaniu grzechów, usłyszała dobiegający zza kratek konfesjonału w Rybniku głos: „A ci ti mozieś powtózić, bo ja nić nie źloziumiałem?”. Okazało się, że trafiła do przybyłego krótko wcześniej księdza z Indonezji.
Lepiej niż my, Ślązaki
Przy spowiedzi u ojca Erica niech nikt jednak nie liczy, że nie zostanie zrozumiany. – On mówi po polsku lepiej niż my, Ślązaki! – woła ojciec Konrad Duk, proboszcz z Królowej Apostołów. Rzeczywiście, w ciągu 5 lat o. Eric nauczył się polskiego nadzwyczaj dobrze. Większe problemy mieli jego koledzy Azjaci, także klerycy ze Zgromadzenia Misjonarzy Słowa Bożego (werbistów). Uczyli się razem polskiego w Poznaniu i w seminarium w Pieniężnie. Kleryk z Wietnamu chciał tam raz powiedzieć dzieciom, że Jezus nas zbawił, a wyszło mu: „Pan Bóg nas bawił”. Ponieważ dzieci się śmiały, poprawił się na: „Pan Bóg nas zabił!”. – Ten współbrat Wietnamczyk sam nam to opowiedział. Oni mają więcej trudności w nauce języka niż my, Afrykańczycy, ale za to potrafią o tym sami opowiadać z wielkim poczuciem humoru – mówi o. Eric. Święcenia kapłańskie przyjął we wrześniu zeszłego roku w Togo. Teraz ma 31 lat. Jednak postanowił, że zostanie księdzem już w wieku... 5 lat. – To dlatego, że byłem wtedy na jubileuszu wujka, który był biskupem, i bardzo mi się podobało – śmieje się. W Afryce takie jubileusze są okazją do radosnego spotkania całego szczepu, czyli ludzi z miasteczka i okolicznych wiosek. A z rodziny Erica wyszło aż 6 księży, w tym dwóch biskupów – jeden ze strony taty (jego brat) i jeden ze strony mamy (jej śp. wujek).
Tylko organista śpiewa
Lata mijały, a dziecięca motywacja Erica związana z kapłaństwem stawała się stopniowo coraz dojrzalsza. Został ministrantem, potem działał w grupie młodzieżowej. Założył nawet młodzieżowy chórek. – U nas, w Togo, w każdej parafii jest mnóstwo wspólnot młodzieżowych, chórów, grup modlitewnych i każdy katolik do jakiejś należy. Księża nie chodzą na kolędę, tylko odwiedzają te grupy, a i tak w ciągu roku trudno odwiedzić je wszystkie – mówi Eric. – Liturgia jest bardzo żywa, ze śpiewami i tańcami. Tego mi najbardziej brakowało po przyjeździe do Polski. Zwłaszcza na północy, bo tam tylko organista w kościele śpiewa. Mówisz: „Pan z wami!”, a ludzie tylko na ciebie patrzą. Ksiądz musi sobie sam odpowiadać. Dlatego na początku nie było mi łatwo zrozumieć waszą kulturę, zrozumieć ludzi. Ale w końcu zacząłem odkrywać też piękno liturgii polskiej. Choćby nabożeństwo Gorzkich Żali, którego nie ma w żadnym innym kraju na świecie – mówi. Dekret na wikarego w Rybniku otrzymał w listopadzie 2012 roku. – Tu, na Śląsku, bardzo mi się podoba, że wszyscy w kościele śpiewacie, wszyscy się włączacie w liturgię. Dzieci chętnie przychodzą zawołane do ołtarza, odważnie odpowiadają – mówi. – Ale też w Boże Narodzenie tu, w Rybniku, poprosiłem, żebyśmy przy „Ojcze nasz” trzymali się za ręce, bo przecież jesteśmy jedną rodziną. No i dzieci wzięły się przy tej modlitwie za ręce, ale widziałem, że dorośli tak nie za bardzo... – wspomina z uśmiechem.
Mój wujek król
Ojciec Eric przed laty też wielu rzeczy się bał. Im bardziej jednak angażował się w życie Kościoła, tym był odważniejszy. Przełamał strach jako ministrant, lektor, jako uczestnik i wreszcie lider grup młodzieżowych. – Z kolegami i koleżankami miałem dobry kontakt. I oni wszyscy przyszli 8 września zeszłego roku na moje święcenia. Byłem zdziwiony, że przyjechali wszyscy moi kuzyni ze Stanów i Belgii. A na prymicje przyszli ludzie z całego naszego 5-tysięcznego miasteczka Afanyan-Gbletta i z okolicznych wiosek. To było bardzo piękne, to jest nasza wspólnota – mówi.
– Czyli ludzie z całego waszego szczepu? – dopytujemy. – Tak, z całego dawnego, niewielkiego królestwa Ouatsi. Zresztą króla mamy do dziś, w lutym ten urząd ma objąć mój wujek, ale teraz to już tylko funkcja honorowa. Mój pradziadek za czasów kolonialnych miał jeszcze realną władzę – mówi. – U nas takie wydarzenia – czy radosne, czy smutne – zawsze gromadzą wszystkich, bo one wszystkim się zdarzają. Sąsiedzi, znajomi też przed prymicjami gotowali, żeby obiad był dla wszystkich. Jedliśmy go na placu kościelnym. A potem były tańce, zabawy do wieczora. I przez następny tydzień przychodzili do mnie ludzie, żeby porozmawiać, pogratulować i prosić o błogosławieństwo prymicyjne – wspomina. W Togo Eric zostawił mamę, która jest pielęgniarką, ojca – inżyniera agronoma, dwóch braci (jeden jest informatykiem, drugi – studentem biologii) oraz siostrę (licealistkę).

Sandały w listopadzie
W Polsce trudno było mu też przyzwyczaić się do zimnego klimatu. Przyleciał tu w końcu października 2007 roku. Kiedy wsiadał do samolotu w Togo, termometr wskazywał powyżej plus 30 stopni Celsjusza. Polska przywitała go temperaturą minus 5 stopni. – To był pierwszy szok. Potem były następne. U nas, kiedy świeci słońce, zawsze jest ciepło. Więc patrzyłem przez okno: „O, jest słońce” i zadowolony wychodziłem na zewnątrz w sandałach. No i nawet pięciu minut w nich nie mogłem z zimna wytrzymać – śmieje się. Kiedy spadł pierwszy śnieg, wybiegł z kolegami klerykami na zewnątrz, żeby sprawdzić, jaki jest w dotyku i zrobić zdjęcia. Dotąd znał go tylko z telewizji. Jeden z kolegów, kleryk z Indonezji, w ogóle nie wiedział jednak, co to takiego jest to białe. – W pierwszej chwili myślał, że cukier. Potem nam z humorem opowiadał, że nawet spróbował, ale mu nie smakowało – śmieje się. Na obrazkach prymicyjnych o. Eric wypisał: „Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pańskiego”. Rozumie to hasło jako podziękowanie Bogu za to, że prowadzi go przez życie, co bardzo wyraźnie czuje. Nosi swoją czarną sutannę nawet w upały, traktując to jako świadectwo.
Dużą wagę przykłada do tego, żeby wychodzić do Mszy św. w ornatach najlepszej jakości, zwłaszcza w niedziele. Wiele ornatów, utrzymanych w kolorowym, błyszczącym stylu, przywiózł zresztą ze sobą do Rybnika z Afryki. Dlaczego wybrał właśnie zgromadzenie ojców werbistów? – Bo oni byli pierwszymi misjonarzami Togo, w zeszłym roku świętowaliśmy 120. rocznicę ich przybycia. A ja przed wstąpieniem do seminarium czytałem książkę o ewangelizacji Togo. O tym, jak misjonarze budowali kościoły i szkoły, jak w trudnych warunkach zapadali na choroby i nieraz umierali, ale mimo wszystko byli z ludźmi. To mnie zafascynowało. Przez rok studiowałem filozofię w Lomé, stolicy Togo, potem wstąpiłem do werbistów – wspomina. – W innych zgromadzeniach zdarza się, że na placówce misyjnej są sami Polacy, sami Anglicy albo sami Amerykanie. U nas tego nie ma. Na naszych placówkach pracują razem ojcowie różnych narodowości. Nasza obecność jest po to, żeby pokazać, że my w Kościele naprawdę jesteśmy jedną rodziną, dziećmi tego samego Boga – mówi.
Togo
państwo w Afryce Zachodniej. Na północy kraju można wciąż spotkać lwy, pantery, słonie, hipopotamy i krokodyle. Na południu, skąd pochodzi o. Eric, ciągną się pola kukurydzy, plantacje kakaowca, bananów czy pomarańczy.

za: http://kosciol.wiara.pl/doc/1433596.Werbista-z-krolestwa-Ouatsi/1