O. Dzida Andrzej

 

 


 

„Niech żyje Trójjedyny Bóg w sercach naszych,

i w sercach wszystkich ludzi!”

 

Mam na imię Andrzej i cieszę się, że mogę się z Wami podzielić moją drogą powołania.

Pochodzę z Poznania, z pięknego miasta nad Warta i kolebki Piastów. Tutaj tez pierwszy książę Mieszko I i królowie są pochowani w Katedrze. Wzrastałem na terenie parafii Archikatedralnej św. Piotra i Pawła i tu miałem swój pierwszy chrzest. Mieszkałem z moimi Rodzicami, Dziadkami i starszym bratem Przemkiem w jednej kamienicy na Śródce nieopodal Ostrowa Tumskiego 2 minuty drogi od kościoła św. Małgorzaty i 10 minut od Katedry. Stawiałem tu pierwsze kroki, poznawałem tradycje, ucząc się historii i geografii w formie zabawy od mojego Dziadka Tadeusza. Gdy miałem 5 lat przenieśliśmy się z moimi Rodzicami na Rataje, gdzie powstawało nowe osiedle (Oświecenia), wtedy na obrzeżach miasta Poznania, ale z pięknymi polami, winogronami, orzechami włoskimi, marchewka, sałatą i piekarnia usytuowana w pobliżu nowo powstałego kościoła na Zegrzu pod wezwaniem Najświętszej Bogarodzicy Maryi. W tym tez kościele bylem ministrantem od 6 roku życia. Lubiliśmy chodzić z bratem do kościoła, gdyż po drodze mijaliśmy liczne miejsca, w których mogliśmy nieco podjeść „zdrowej żywności”, tylko Mama nieco była bardziej zmartwiona, gdy szliśmy z bratem „na skróty” przez pola (co z reguły trwało dłużej), ponieważ nasze spodnie były mocniej przybrudzone, a pralki i proszki nie były wtedy doskonale! Na tym nowym osiedlu urodziły się moje dwie młodsze siostry Justynka i Honoratka. Tak wiec jest nas czwórka. Osiedle Oświecenia to był mój drugi dom, ale po odbyciu zasadniczej służby wojskowej powróciłem na Śródke, gdzie przez pewien czas mieszkałem tam z Babcią.

Dobry Bóg zaskakuje nas niekiedy niesamowitymi niespodziankami. Takimi niespodziankami, czy znakami są dla nas inni ludzie, wydarzenia, piękno tego świata. Najciekawsze jest to, że niekiedy tego nie dostrzegamy.

Myślę, że pierwszym wydarzeniem, które zapisało się szczególnie w moim życiu, była I Komunia Św. pragnienie aby być dobrym, chociaż do końca nie wiedziałem co to oznacza. Ale potem właściwie skierowałem się w stronę innych poszukiwań. Najpierw szukałem prawdy w historii, a potem w biznesie. Pracowałem w banku i grałem na giełdzie. W międzyczasie trafiłem do wojska, gdzie przez pięć miesięcy uczestniczyłem w misji ONZ w Jugosławii. Nauczyło mnie to inaczej patrzeć na historię, gdzie nie można tylko pamiętać o róznie interpretowanych „faktach.” Kluczem do pokoju jest miłosierdzie i słowa: „nie daj zwyciężyć się złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21).

Pamiętam, że zawsze lubiłem czytać książki podróżnicze i o świętych. Te pierwsze z czasem przeważyły, gdyż stwierdziłem, że na świecie jest za dużo hipokryzji i trudno współcześnie o nowych świętych. Tak więc pracowałem w banku, studiowałem politologię, a potem ekonomię (MBA), jednocześnie podróżując po świecie.

W 1997 roku „coś” mnie tchnęło, aby pisać pracę magisterską na temat kultury w nauczaniu Jana Pawła II. Ta praca pozwoliła mi wrócić znowu do pytania o dobro i co zależy ode mnie.

W 1999 roku podczas podróży statkiem pomiędzy wyspami na M.Andamańskim podszedł do mnie pewien człowiek i spytał co czytam, a czytałem wtedy Pismo Święte. Okazało się, że jest pastorem. Po jakimś czasie pojawił się Hindus, którego pastor poprosił o rozstrzygnięcie sporu, który dotyczył Maryi. Ku mojemu zdziwieniu ten człowiek nic nie wiedział o Jezusie, a więc tym bardziej nie mógł nic powiedzieć o Maryi. To spotkanie nauczyło mnie, że nie wszyscy przecież urodzili się katolikami, ale co ważniejsze, jeszcze są osoby, które w ogóle nie słyszały o Jezusie.

Kolejnym przełomowym momentem był wyjazd dookoła świata, gdzie wśród wielu niespodziewanych zdarzeń, pojawiły się dla mnie dwa szczególnie istotne.

Pierwsze to wizyta u Matki Bożej z Guadelupe w Meksyku, gdzie uklęknąłem przed jej obrazem odmawiając Anioł Pański. Zatrzymałem sie jednak na momencie „Oto ja służebnica Pańska ...  niech mi się stanie według Słowa Twego.” Dla mnie to było coś niesamowitego, po pierwsze, że nie miałem zwyczaju tej modlitwy odmawiać, a po drugie, że nigdy nie przerywałem tej modlitwy. Podświadomie zdawałem sobie sprawę z tego, że tkwi we mnie „myśl”, której nigdy starałem się nie zauważać. W tym momencie wydała mi się znana, chociaż po raz pierwszy ją sobie uświadomiłem, że Jezus mnie wzywa, abym byl bliżej Niego, abym pełnił wolę Dobrego Ojca. Początkowo zatrzymałem się na tych słowach i nie kończyłem „niech mi się stanie według Słowa Twego”, lecz w tym momencie zrozumiałem jak Jezus mnie kocha i jak mi w życiu błogosławi i wtedy powiedziałem ... no dobra Jezu, niech się dzieje wola naszego pełnego Miłości Ojca.  Powiedziałem, tak, chociaż nie miałem pojęcia jak dalej będzie rozwijać się sytuacja.

Drugim nieoczekiwanym zdarzeniem było spotkanie w Indonezji, gdzie na ulicy w Yogjakarcie, zaczepiły mnie trzy młode muzułmanki, pytając się czy nie mam trochę czasu, bo chciałyby ze mną porozmawiać. Było to dla mnie czymś zaskakującym, gdyż raczej nie powinny one rozmawiać z obcym mężczyzną, ale zgodziłem się. Pytały mnie „Czy jestem szczęśliwy?”, „Czy wszyscy ludzie są szczęśliwi?”, „Czy jest możliwe, aby wszyscy ludzie byli szczęśliwi?” Właściwie nie oczekiwały ode mnie, żadnej mądrej odpowiedzi, zresztą jej nie miałem, ale te pytania, pozostają cały czas we mnie.

Po powrocie do kraju, myśl aby zostać misjonarzem nie dawała mi spokoju. W 2002 roku w TV zobaczyłem misyjną posługę o.Mariana Żelazka wśród trędowatych w Indiach i stwierdziłem, że jeszcze są prawdziwi świadkowie Jezusa. To spowodowało, że złożyłem podanie o przyjęcie do Werbistów. Od tego czasu rozpocząłem nową pełną niespodzianek przygodę z Jezusem. Nowicjat i filozofę ukończyłem w Polsce, a następne trzy lata studiowałem teologię w Chicago, a przez kolejne trzy miałem doświadczenie misyjne w Togo i na Madagaskarze. Na Madagaskarze mialem mozliwosc bycia z ludzmi i uczenia sie od „starych misjonarzy” jak o.Czeslawa Sadeckiego w gorskim rejonie Vohilavy, czy od o.Zdzislawa Grada i nieco mlodszego stazem o.Pawla Gally w rejonie Kanalu Pangalana. Po powrocie z Afryki mialem możliwość podążania śladami św. Pawła i odkrywania na nowo żywej Bibli w Izraelu. Ten czas pozwolił mi na lepsze zrozumienie Słowa Bożego i jego kontekstu, oraz przygotował mnie do specjalizacji bibilijnej z elementami duchowości.

Życie w międzynarodowym Zgromadzeniu, jak również doświadczenie misyjne, służba przy różnych programach związanych z bezdomnymi, chorymi na AIDS i ludźmi z problemami mentalnymi, oraz praktyka przygotowująca do posługi kapelana w szpitalu, pozwoliła mi bardziej zbliżyć się do drugiego człowieka.

W momencie mojego wstępowania do Werbistów nie mieliśmy misji w Sudanie, ale  podczas rozeznawania i podawania propozycji misyjnych, pojawila sie nowa misja i to właśnie w Sudanie Południowym. Jest to nowe panstwo zmagajace sie z wieloma trudnosciami, ale tez nadzieja na lepsza przyszlosc. O takiej misji myślałem od początku i wyraziłem gotowość posługi w tym regionie. 30 Grudnia nastapi otwarcie naszej pierwszej parafii w Sudanie Poludniowym pod wezwaniem sw. Rodziny, w ktorej na razie mamy 33 stacje misyjne. W tym roku posluguje jako diakon w parafii Afro-Amerykanskiej w Chicago, a juz niedlugo jako kapłan udam się na misję. Moje swiecenia odbeda sie 25 maja 2013 roku w Chicago (Techny), w przedzien 50 rocznicy kaplanstwa mojego wujka (jedynego brata mojej Mamy) ks. Jerzego Adamczaka, ktory rowniez ze mna bedzie na tych swieceniach. Co ciekawe udzielajacym swiecen bedzie biskup John Barwa z Indii, z kraju misyjnego o. Mariana Zelazka. Byc moze jest on jednym z jego wychowankow z Orissy, tak wiec historia zatacza kolo.

Dziekuję Bogu za Wszystkich ludzi, których spotkałem na swojej drodze, za rodzinę i za werbistow, za niesamowite znaki i wydarzenia w moim życiu, za możliwość podziwiania piękna tego świata i tego, że mogę być jednym z wielu misjonarzy, o których czytałem kiedyś tylko w książkach.

Proszę o modlitwę za nowych świadków Dobrej Nowiny.

W miłości Słowa Bożego,

Andrzej Dzida, SVD

za: http://www.wearemissionary.org/biografia-diakona-dzidy-svd


link do mojego wywiadu dla archidecezji Chicago w j.polskim
http://www.wearemissionary.org/polish-missionary
gdzie mozna kliknac na link do zdjec z Madagaskaru,
a na dole link do mojej biografi


 

O. Andrzej Dzida, misjonarz werbista przeżył pożar domu w placówce misyjnej w Lainya w Sudanie Południowym. Przypuszczalnie był to zamach na życie jego i jego towarzyszy.

Z wtorku na środę w ubiegłym tygodniu panowała głęboka afrykańska noc – potem o. Andrzej Dzida z Poznania powiedział, że zegarek wskazywał godzinę 2.15 – kiedy w jego domku w Lainya w Sudanie Południowym rozległ się huk. To spadł pod naporem ognia płonący dach z trawy. Misjonarz jak stał, tak wyskoczył z domku – zdążył tylko raz wrócić, by zabrać dokumenty, aparat i stułę. Reszta już płonęła jak w Polsce stodoła pełna słomy. Tak samo domki dwóch innych werbistów, którzy tej nocy w nich spali - o. Prafula z Indii i o. Bernarda z Konga. Ocalały te, które akurat były puste – o. Francisa z Indii i brata Vincenta z Indonezji. Nie miałem żadnej alby. Mogłem tylko ubrać jedyną ocalałą przypaloną koszulkę z wizerunkiem poznańskiego ratusza, na którą włożyłem stułę. Miejscowi parafianie pomagali gasić pożar, a potem z płaczem ubolewali nad duchownymi. – Niektórzy tylko z nami siedzieli, aby być w tym trudnym momencie razem – na gorąco relacjonował o. Andrzej. – W środę rano poprosili mnie o odprawienie mszy świętej, a ja nie miałem żadnej alby. Mogłem tylko ubrać jedyną ocalałą przypaloną koszulkę z wizerunkiem poznańskiego ratusza, na którą włożyłem stułę. Kilka dni po pożarze misjonarzy odwiedziły i zaproponowały pomoc siostry także misjonarki werbistki z Yei. – Natomiast wspólnota parafialna podarowała nam materace, a kobiety z Akcji Katolickiej przyniosły nam pościel – cieszy się o. Andrzej. – Kiedy byłem w mieście chciałem kupić pasek, gdyż moje przypalone spodnie trzymały się tylko na sznurku. Ale gdy chciałem płacić, podbiegła jakaś dziewczyna, która koniecznie chciała mi go zafundować. W drodze powrotnej zatrzymała mnie kolejna kobieta – ta chciała kupić mi spodnie, bo – jak się okazało – wypalone dziury były większe i bardziej widoczne niż mi się wydawało. Nie dała się przekonać i kupiła mi używane spodnie. Bardzo się cieszyłem tymi gestami, bo to naprawdę biedni ludzie, którzy okazywali mi swoje współczucie i sympatię jak tylko potrafili.
Jednak to ataku doszło. I to na życie duchownych, o czym niezbicie przekonują okoliczności pożaru. Jego przyczyny – jak spekuluje o. Andrzej – mogą tkwić w chęci posiadania ziemi. Odkąd ludzie po zakończeniu wojny zaczęli wychodzić z buszu i się osiedlać, liczy się każdy jej metr. Wprawdzie obszar, który zajmują domy misjonarzy, został przekazany na działalność Kościoła na podstawie umowy między klanami i oficjalnym przedstawicielem władzy, zawsze komuś mogło się to nie spodobać. – Nie walczyliśmy o nią i zawsze jesteśmy gotowi do rozmów – zapewnia poznaniak. – Znamy bowiem przypadki, jeszcze przed naszym osiedleniem się tu, kiedy w niektórych rejonach kraju dochodziło na tle posiadania ziemi do konfliktów. Miejscowi próbowali zastraszyć różne osoby, aby oddały jej część albo przeniosły się na inne tereny, albo wręcz wymuszali sprzedaż. Także nas jakiś rok temu ktoś pytał o przesunięcie granic działki o 10 metrów i myśmy się zgodzili. Poznaniak zapewnia, że prędzej czy później policja znajdzie winnych, bo podpalacz pochwali się swoim wyczynem grając w karty czy pijąc piwo. Jednak wcale nie jest przekonany czy tego chce, ponieważ wtedy może pojawić się nowy, wcale nie mniejszy problem. Należy bowiem pamiętać, że społeczność Sudanu Południowego, jak i całej Afryki, jest silnie zantagonizowana między plemionami i klanami. - Jeśli podpalacz będzie z konkretnego klanu, to wspólnota obwini cały klan i spowoduje to jeszcze większy rozłam – przekonuje. - Gdybyśmy dowiedzieli się wcześniej kto jest winien niż tutejsi ludzie, w jakiś sposób moglibyśmy zareagować – moglibyśmy ich przygotować na przebaczenie czy pojednanie, aby nie doszło do większego konfliktu.
Rozdał, co miał i poszedł za Nim Andrzej Dzida (ur. 1972 w Poznaniu) swą biografią mógłby obdzielić kilka osób. – To chłopak o niezwykłym temperamencie – opowiada Elżbieta Dzida, mama misjonarza. – Sport, a zwłaszcza piłka nożna, to jego żywioł. Jest fanem Kolejorza, nawet kilka dni temu ubolewał nad przegraną Lecha z Zawiszą i tłumaczył sobie, że pewnie lechici zbierają siły na mecz z Legią. Po podstawówce uczył się w technikum ekonomicznym, a po maturze poszedł do wojska, gdzie został dowódcą czołgu. Sam zgłosił się do kontyngentu wojsk ONZ i wyjechał do ogarniętej wojną Jugosławii, stacjonował w Chorwacji. Po powrocie pracował w banku i studiował politologię, a następnie ekonomię na MBA. Po studiach dalej pracował w banku, ale wziął 7-miesięczny urlop i rozpoczął podróż dookoła świata – chciał poznawać świat i ludzi. Ale – jak się później okazało – jednocześnie była to droga odkrywania powołania zakonnego i kapłańskiego. Andrzej wspomina, że takim jednym z wielu znaków było spotkanie z muzułmankami w Pakistanie, które – zwykle nienawiązujące kontaktu z obcym mężczyzną – zapytały go czy jest szczęśliwy? Z kolei w Meksyku w Gwadelupie podczas modlitwy Anioł Pański nie mógł ruszyć z miejsca, gdy dotarł do słów: „Oto ja służebnica Pańska... ”. Ale nawet składając podanie do werbistów, próbował ich zniechęcić do siebie, pisząc, że jest pyszny i leniwy – Wtedy – i to cały Andrzej – pomyślał: Ok! Dobra Panie, Ty wiesz, czego mi trzeba, to niech się dzieje Twoja wola – wspomina opowieść brata Honorata Dzida. – Andrzej nie planował być księdzem, chciał mieć rodzinę, żonę i dzieci. Ale jak wrócił do Polski, już wiedział, że chce być misjonarzem. Jednak jakiś czas próbował zagłuszać to powołanie – zajmował się wolontariatem świeckim, niepełnosprawnymi, zbierał pieniądze na misje. Do czasu – dopóki nie obejrzał filmu o werbiście o. Marianie Żelazku, który w Indiach zajmował się trędowatymi. Decyzję ogłosił w domu podczas swych 30. urodzin. Ale nawet składając podanie do werbistów, próbował ich zniechęcić do siebie, pisząc, że jest pyszny i leniwy – ale im to się spodobało i zaprosili go na spotkanie. I dalej nie poddawał się – do Chludowa pojechał na... rowerze, w krótkich spodenkach, koszulce. Potem był zaskoczony serdecznym przyjęciem i nawet sam się dziwił, że pół świata zjechał w poszukiwaniu Pacanowa jak Koziołek Matołek , a znalazł go 15 km od domu. Naprawdę był szczęśliwy – często mówił, że robi to, co lubi – czyta Pismo Święte, modli się, gra w piłkę. Następnie studiował w Chicago, praktyki misyjne odbył w Togo i na Madagaskarze. Święcenia kapłańskie miał w USA, ale mszę prymicyjną w kościele św. Małgorzaty na poznańskiej Śródce. – Andrzej zachował się jak ewangeliczny młodzieniec – zostawił wszystko – świetną pracę, własne mieszkanie (sprzedał i pieniądze rozdał ubogim) i... poszedł za Nim – dopowiada Elżbieta Dzida.

Chcesz pomóc? Pieniądze na wsparcie dla misji w Sudanie Południowym.
Referat Misyjny Księży Werbistów Kolonia 19 14-520 Pieniężno
42 1240 1226 1111 0000 1395 9119
Tytułem: SERCE dla Sudanu

za: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3794517,misjonarz-z-poznania-ofiara-podpalenia-w-sudanie-poludniowym-galeria,id,t.html