o. Józef Gwóźdź SVD, KOSTARYKA
Święci nie potrzebują mówić - ich życie jest wyzwaniem dla świata. Czy chcemy być święci? Kiedy Maksymilian Maria Kolbe miał siedemnaście lat zanotował: chcę być świętym. Kropka. Nie trzeba czekać na owoce. Byli święci, którzy ich nie widzieli. Nie czekajmy na owoce. Pan działa, a do nas należy jedno: pozostanie pokornymi. (Brat Pierre Marie Delfieia - założyciel Wspólnot Jerozolimskich).
Patronem jednej z naszych werbistowskich misji w Upali (Kostaryka) jest iw. Jan Boży (1495-1550) założyciel Zakonu Braci Miłosierdzia (bonifratrów), którego wspomnienie przypada 8 marca. Tradycyjnie już każdego roku przed odpustem parafialnym wierni modlą się do swojego patrona nowenną. W tym roku poproszono mnie, abym ją poprowadził. Później okazało się, że był to czas niezwykły, tak jak postać iw. Jana Bożego. Nie będę ukrywał, że dopiero przygotowując tematy spotkań, uświadomiłem sobie jak wielki i święty był człowiek, o którym przez kolejnych dziewięć dni przyszło mi opowiadać, który ze swojego niełatwego życia uczynił drogę wiodącą do osobistego spotkania z Jezusem. Drogę tę przemierzył Jan Boży dosłownie bosymi stopami, bo w swoim życiu wiele wędrował ciernistą ścieżką, która zawiodła go na szczyt (hiszp. cumbre - miejsce spotkania i bycia z Bogiem). Wielu mistyków i świętych mówi o tym miejscu, tak wspaniałym i szczęśliwym, że człowiek nie chce nic mówić, ale po prostu być. Trwać z Nim w absolutnej ciszy, a przepełnionym tęsknotą sercem przeczuwać, że to miłość jest jedynym powodem tego spotkania. Czuć, że się jest tak blisko Tego, który zawsze przychodzi, bo kocha bezgranicznie oraz odpowiedzieć na Jego miłość, swoją miłością, której On pragnie. Jest to miejsce, do którego jesteśmy zaproszeni wszyscy, bez wyjątku.
Paradoksalnie Jan Boży wszedł na swój szczyt (cumbre), schodząc do najuboższych, na samo dno ludzkiej egzystencji, dotykając najgłębszej ludzkiej nędzy. W jego życiu możemy wyróżnić cztery charakterystyczne etapy: pustka, powołanie, zmiana i identyfikacja. Wielu świętych przechodziło podobną drogę, na którą Pan Bóg powołuje każdego człowieka. Bo nie jest to - jak nam się często wydaje - droga zarezerwowana tylko dla wybranych. Na drodze życia duchowego wszyscy przechodzimy przez trzy klasyczne etapy: drogę oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia. Każdy na swój sposób, w konkretnym czasie i w różnego rodzaju życiowych sytuacjach.
O drodze wiary prowadzącej do osobistego spotkania z Jezusem mówił papież Benedykt XVI, gdy inaugurował Rok Wiary. Jest to zatem zaproszenie i wyzwanie dla nas - ludzi żyjących we współczesnym świecie. Obecny Papież, Franciszek, wybierając za swojego patrona Biedaczynę z Asyżu, chce przypomnieć i pokazać Kościołowi drogę prostoty i ubóstwa. Święci sąjak drogowskazy, wskazują nam drogę do nieba, to ich zadanie. Jednak, aby wejść na Rysy, nie wystarczy tylko raz popatrzeć na znak umieszczony na Krupówkach. Droga na szczyt wymaga zaangażowania i wysiłku. Patrząc na życie świętych w każdym etapie ich ziemskiej wędrówki, jasno i wyraźnie widać tylko jeden kierunek: na szczyt. Na miejsce spotkania z Bogiem.
W życiu Jana Bożego także pojawiły wcześniej wspomniane etapy drogi prowadzącej na szczyt (cumbre) - ku spotkaniu z Jezusem. Pierwszy jej etap, czyli droga oczyszczenia, trwał bardzo długo. Jako młody mężczyzna był żołnierzem. Po kilku latach służby, zdecydował się na ustabilizowanie swego życia. Osiadł w Granadzie (Hiszpania), gdzie zorganizował swoją jednoosobową firmę handlową i sprzedawał książki. Ciągle jednak szukał sensu życia. Pragnął pełnić wolę Boga, ale nie potrafił jej rozpoznać. Czuł delikatny głos Boga w swojej duszy, a nie umiał go zrozumieć.
W tym czasie przeszedł ogromny kryzys i głęboką walkę duchową. Zły ukazywał mu tylko ciemną stronę życia. W takich chwilach najłatwiej jest zwątpić, zapomnieć o obietnicy Boga: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją". Jednak nawet w najgorszych dramatach życiowych, najtrudniejszych chwilach Bóg nie zostawia człowieka samego, jeśli prosi on o pomoc i ufa Jego miłosierdziu, lecz posyła On anioły, często o ludzkich twarzach...
Tak też było z Janem Bożym, który mając 41 lat spotykał przypadkowo znanego wówczas kaznodzieję - Jana z Avila. Ten moment stał się początkiem drugiego etapu wędrówki na szczyt - drogi oświecenia. Homilia Jana z Avila mocno dotknęła serca Jana, dosłownie „powaliła go na kolana" i przemieniła jego życie. Kaznodzieja w sposób bardzo obrazowy przedstawił Ciało Jezusa, które jest ciągle ranione nowymi strzałami. Wyjaśniał czym są owe strzały i jak głęboko ranią. Mówił: Są nimi wasze niezdecydowanie, obojętność i oziębłość w służbie Boga. To do was mogą się odnosić słowa Pana: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcą cię wyrzucić z mych ust". Wasza strzała to chciwość, żądza zysku, skrajny egoizm, z jakim rozwijacie wasze interesy, to potajemne bluźnierstwa, które z ust chrześcijanina nie powinny wychodzić. Wreszcie strzałą, którą godzicie w Chrystusa jest wasz brak miłosierdzia! Oczy przywiązanego do słupa, ranami rozdartego, otwierają się, a z rozwartych ust woła do ciebie: Niezliczona jest liczba tych, których strzały mnie zraniły. Gdzie są te miłosierne ręce, które by z ciała mojego i członków moich ostre kolce powyciągały? Donde esta la misericordia? Gdzie jest to miłosierdzie, na które czekam? Całe me ciało jest pokryte ranami, chore. Gdzie jest miłosierdzie? Gdzie są serca, które by wspólnie z Matką Kościołem cierpiały, wiernie niosły pociechę? Gdzie jest miłosierdzie? Kto w imię miłosierdzia z ran moich usunie bolesne strzały?
Te słowa Jan Boży potraktował bardzo poważnie. Zrozumiał, że ustami kaznodziei - sam Bóg do niego przemawia i prosi, aby żył i głosił miłosierdzie w świecie rządzonym przez przemoc. Ale jednocześnie - jak to zwykle bywa, gdy zbliżamy się do Boga - słyszał w sobie również inny głos, kłócący się ze świętym wołaniem, głos drwiący, straszny, wtrącający jego duszę w ciemność: Cóż ty sobie wmawiasz, Janie? Uważasz się za narzędzie przez Boga wybrane, ty zbankrutowany parobku. Ty, któremu w życiu nic się nie udało? I ty wierzysz w swoje powołanie, ty nędzny włóczęgo, ty niespokojny łaziku, ty wagabundo przemierzający wszystkie ulice? - Gdzie jest miłosierdzie? - dobiegało znowu z ambony. Misericordia! Miłosierdzia!
Dotknięcie tym słowem było tak mocne, że Jan zaczął zachowywać się dość nietypowo. Ludzie uznali go za szaleńca i w ten sposób trafił do szpitala psychiatrycznego. Był tam bity, przywiązywany i zamykany w ciemnym pomieszczeniu. W tym okrutnym czasie próby łączył swoje cierpienie z cierpieniem Chrystusa. Na tej drodze przemiany - towarzyszył mu jego kaznodzieja, a już teraz duchowy przewodnik Jan z Aviła, który wyjaśnił mu: Także i ta ciemna noc, która cię nawiedziła, była darem Boga. To polecił ci powiedzieć Mistrz, który mnie tu przysłał. Kiedy pojawi się w tobie jasność, będzie ona początkiem nowego dnia.
Tak niekiedy działa Pan Bóg. Wkracza jak burza w ludzkie życie, kiedy chce i tak jak chce. Człowiek może się załamać, a jego życie rozpaść jak zmurszały pień. A jednak kto wytrwa, zdobędzie nową siłę. Bóg sprawia, że każda życiowa burza staje się błogosławieństwem. Bywa, że musi ona wtargnąć w życie, by pomóc nam ponownie ujrzeć jego sens, cel i głębię. Niebawem Jan stwierdził: Teraz widzę! Teraz już na pewno wiem to, co dotychczas tylko przeczuwałem. Bóg woła mnie do służby biednym i chorym. Pragnę być ich bratem, objąć krzyż przyginający do ziemi. Chcę leczyć rany, których nikt zabliźnić nie potrafi, osuszać łzy, których nikt nie widzi, pocieszać, gdy nikt nie pociesza.
Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego, w jednym z opuszczonych domów w Granadzie zaczął gromadzić chorych. Dla nich zac::ął żebrać i prosić ludzi o wsparcie. Zwykł wówczas mawiać: Chcesz sobie pomóc i ofiaruj mi coś. Twój dar wróci do ciebie. Czyńcie dobro dla Miłości Boga. Czyńcie dobro ze względu na samych siebie. Nastąpił w nim proces identyfikacji z Chrystusem Ukrzyżowanym, cierpiącym w drugim człowieku. Każdy dzień rozpoczynał tak samo, wcześnie rano, kiedy pacjenci jeszcze spali, podążał do kościoła, by modląc się żarliwie, uczestniczyć we Mszy św. Czy mógłby unieść ogromny ciężar codziennych zadań, bez pomocy Pana, który każdego dnia umacniał go na nowo. Modlitwa bowiem jest azylem każdej troski. Pewnego dnia kiedy ksiądz wypowiadał: Ite missa est, Jan usłyszał święte wołanie Boga: Teraz rozpoczyna się twoja ofiara. Noś krzyż, który ci moja miłość na ten dzień wyznaczyła. Będzie ciężki i zdawać ci się będzie, że krzyża nie uniesiesz. Bądź jednak spokojny. Jestem z tobą i pomogę ci.
Dróg Boga nie sposób zrozumieć. Bywają czasem cierniste i tak trudne, że wydają się być nie do pokonania. Zawsze jednak na tej drodze Bóg czeka na człowieka, szuka go, nigdy nie zostawia samego. My postrzegamy nasze życie jedynie o krok do przodu, a Bóg ogarnia wieczność. Święty Jan Boży przeszedł drogę duchową, która - poprzez poszukiwanie, nędzę, cierpienie, chorobę - poprowadziła go do nieskończonej miłości Jezusa. Utożsamiając się z biednymi, przyjmując ich życie i śmierć, wiernie naśladował Mistrza, aż do mistycznego zjednoczenia z Nim. Wyczerpany pracą i służbą umarł otoczony biednymi i braćmi, którzy zafascynowani jego postępowaniem, chcieli go naśladować, niosąc ulgę najbardziej potrzebującym. Tak powstało Zgromadzenie Bonifratrów, którzy kontynuują jego charyzmat.
Kończąc nowennę w Upali byłem przekonany, że - jak zwykle ostatniego dnia będzie miał miejsce zwykły odpust parafialny, jednak się myliłem. Okazało się, bowiem, że św. Jan Boży lubi dobre towarzystwo i zaprosił do siebie innych świętych. Parafia w Upali liczy ponad 50 wiosek. Ludzie z okolic z ogromnym szacunkiem przynieśli tego dnia do kościoła figury swoich patronów. Było to piękne doświadczenie wspólnoty Kościoła oraz wiary w obcowanie świętych. Każdy z nich bowiem pokazuje swoją indywidualną drogę wiary, często drogę krętą, pełną bólu, która jednak ma zawsze jeden cel: osobiste spotkanie z Jezusem.
Każdy czas ma swoich świętych. To ich miłość ocala świat. Bez względu na to jak trudne jest twoje życie i nie trać nadziei. On stale jest blisko ciebie i przemienia cię w siebie, gdy tylko Mu na to pozwalasz. Pomyśl - być może dziś chce do swoich ubogich posłać właśnie ciebie. Mówi wprost do twojego serca i prosi, byś po prostu przy Nim był, nie patrzył na swoją nędzę, ale na Jego Miłość. Być może potrzebuje właśnie ciebie, twoich dłoni, by - jak Jan Boży - ocierać łzy drugiego człowieka, pocieszać, nieść razem krzyż i być dla innych bratem, siostrą...
Zostańcie z Bogiem,
o. Józef Gwóźdź SVD
Czerwiec 2013