o. Władysław Madziar, GHANA
Drodzy Przyjaciele i Dobrodzieje! Niech żyje Trójjedyny Bóg w sercach naszych i w sercach wszystkich ludzi!
Miniony Wielki Tydzień i Wielkanoc przeżyłem w miejscowości Pollica, w regionie Kampanii na południu Włoch. Jako, że było to dla mnie doświadczenie niecodzienne, dlatego chciałbym się także z Wami nim podzielić.
Co roku w czasie przerw świątecznych, a czasem także w okresie wakacji wielu księży - studentów z rzymskich uczelni wyjeżdża do pomocy na parafie w różnych zakątkach Włoch. Jest to okazja, aby oderwać się od szkolnej rzeczywistości i nieco odpocząć, a przy okazji pomóc w zwykłych zajęciach duszpasterskich, skonfrontować wiedzę książkową ze zwykłym życiem ludzi i ich codziennymi problemami.
Trzy kolejne Święta spędziłem na południu Włoch, w miejscowości Leuca w regionie Apuli, gdzie mieści się także sanktuarium Santa Maria „Finibus Terrae", tzn. Matki Bożej na końcu świata. Niestety, tym razem pojechał tam mój współbrat i musiałem szukać sobie innego miejsca, z czym nie było problemu, bo wielu księży szuka chętnych do pomocy.
Podróż w nowe miejsce zawsze jest swoistą zagadką. Otrzymałem adres i imię proboszcza - polskiego księdza, ale oczywiście nikogo osobiście nie znałem. Na dworcu w Yallo Scalo czekał na mnie pewien człowiek, który od razu rozpoznał, że jestem przyjezdnym i zawiózł mnie w wyznaczone miejsce. Znalazłem się w Pollica, bardzo ładnie położonej miejscowości, w odległości około 100 km na południe od Neapolu. Zamieszkałem w niewielkim domu sióstr karmelitanek. Wspólnota ta liczyła tylko trzy siostry; dwie starsze Włoszki oraz młodziutką siostrę z Peru. W czasie mojego pobytu musiały wyjechać; zostawiły mi więc dom pod opieką. Czułem się trochę jak eremita, zwłaszcza ze względu na piękną, ale również surową przyrodę.
Pollica to niewielkie miasteczko, poniżej 2 tyś. mieszkańców, zbudowane na stromym wzgórzu, które schodzi do cudownie błękitnego Morza Tyreńskiego. Choć do morza jest nie więcej niż pół kilometra, aby dojść do brzegu morskiego trzeba pokonać trasę około 6 km krętą drogą wokół zbocza. Domy w Pollica są zbudowane z kamieni i wydaje się, że jeden wisi nad drugim. Pomiędzy domami wiją się kręte, wąskie uliczki, którymi nie można oczywiście przejechać samochodem. Są takie miejsca, gdzie trzeba się wspinać schodami, co jest szczególnie uciążliwe zwłaszcza dla ludzi starszych. Pośród tych uliczek człowiek czuje atmosferę odległej przeszłości; jakby przeniósł się w czasy średniowiecza.
Niestety, miejscowość jest opuszczana przez młodych, którzy wyjeżdżają do większych miast, żeby studiować albo pracować. Rzadko kto wraca, a nawet jeżeli tak to tylko po to, by odwiedzić rodziców, albo odpocząć w rodzinnym domu w okresie letnim. W takiej miejscowości jak Pollica nie ma wielkich perspektyw, bo nie ma pracy. Kiedyś na tych stromych zboczach ludzie uprawiali drzewa oliwne albo winnice. Dziś wiele z nich stoi opuszczonych. Tylko tu i tam, na specjalnie zrobionych tarasach, widać zadbane ogrody.
Życie miasteczka toczy się na malutkim rynku. Tu ludzie starsi rozmawiają całymi godzinami, oczywiście w swoim dialekcie „cilentano" i co jakiś czas wchodzą do baru, aby wypić „naparstek" czarnej, mocno słodkiej, neapolitańskiej kawy. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem, to jakby całe miasteczko było jednym wielkim domem, w którym życie toczy się wspólnie, gdzie wszyscy się znają i jeden przed drugim nie ma nic do ukrycia. Nad uliczkami kobiety rozwieszają pranie; czasami warto spojrzeć w górę, aby nie wejść pod strumień wody lecący gdzieś z balkonu. Na wąskiej, głównej drodze często zatrzymują się samochody, ponieważ znający się kierowcy chcą naprędce coś ustalić albo tylko się pozdrowić. Ci co zatrzymują się za nimi dobrze to rozumieją stąd nie używają klaksonów.
Życie Kościoła również toczy się innym rytmem. Proboszcz parafii, w której byłem ma do obsługi w sumie trzy parafie, w odległości około 10 km jedna od drugiej. Brakuje księży i nie wszyscy chcą pracować w takim wyludniającym się terenie, gdzie większość parafian to ludzie starsi. W takiej sytuacji trudno spodziewać się systematycznej opieki duszpasterskiej. Chorzy, których miałem okazję odwiedzić skarżyli się, że nie mieli okazji przyjęcia Komunii św. od kilku miesięcy. Niektórzy chcieli, by pobłogosławić ich domy; coś w rodzaju polskiej kolędy, którą tu praktykuje się po Wielkanocy. W sąsiedniej wiosce spotkałem starszą kobietę, która akurat porządkowała zakrystię z dwoma starszymi osobami. Ze łzami w oczach pytała: „Skoro w Rzymie jest tak wielu księży, dlaczego kogoś tu nie przyślą? Niestety w życiu wiele rzeczy opiera się przede wszystkim na chłodnych kalkulacjach, w których nie zawsze dostrzega się twarz zwykłego człowieka.
Istnieją tu również inne zwyczaje. W Niedzielę Palmową ludzie przynieśli do poświęcenia gałązki oliwne, często ładnie udekorowane, a niektóre nawet z przyczepionymi słodyczami. Bardzo piękny zwyczaj jest w Wielki Piątek. Przez cały dzień przychodzą bractwa (tzw. konfraternie) z sąsiednich miejscowości i adorują Pana Jezusa rzewnymi pieśniami. Śpiewali oni np. po łacinie Psalm 51: „Zmiłuj się nade mną Panie". Wykonywali też symboliczne gesty, jak chociażby trzykrotne biczowanie się. Wszyscy byli ubrani w odpowiednie stroje; mężczyźni w kapturach na głowach, a kobiety całe w czerni. Rzeczywiście tworzy to atmosferę żałoby i smutku.
Parafia w Pollica nie jest zbyt liczna. Świadczy o tym chociażby fakt, że w tej chwili do Pierwszej Komunii św. przygotowuje się sześcioro dzieci. Po prostu tylko tyle ich jest. Nie miałem więc zbyt wiele spowiedzi. Ktoś wyznał chyba dość szczerze: „Tu wszyscy jesteśmy katolikami, ale do kościoła uczęszczamy rzadko". Spędzałem całe dnie w pobliżu kościoła, który jest tuż obok rynku i zawsze ktoś się zatrzymał i porozmawiał. Nierzadko ludzie wchodzili do kościoła na krótką modlitwę. Wielu chciało porozmawiać. Czasami oferowali mi wspomnianą neapolitańską kawę. A wśród tych zwykłych pogadanek zdarzyły się też poważniejsze rozmowy. Uważam, że czasami warto znaleźć się w jakimś miejscu choćby dla jednego człowieka, który potrzebuje pomocy. Pewnego razu, jeden starszy mężczyzna, widząc mnie samego przed kościołem, zabrał mnie do swojego wysłużonego „Fiata Uno" i pokazał mi sąsiednią miejscowość Celso, streszczając przy tym troszeczkę historię tej ziemi.
W Pollica znajduje się klasztor Franciszkanów, ale jest tam tylko dwóch staruszków, obaj po osiemdziesiątce. Jeden z nich nadal obsługuje dwie niewielkie wspólnoty i niektórzy mówili, że to żyjący „ojciec Pio". Zauważyłem, że tamtejsi ludzie są rzeczywiście długowieczni; spotkałem wielu po osiemdziesiątce, którzy nadal są aktywni, a nawet potrafią prowadzić samochód po tutejszych, krętych, wąskich drogach. Osiągnięty wiek najczęściej tłumaczą oni zdrową dietą śródziemnomorską i regularnym trybem życia. W takiej miejscowości jak Pollica można rzeczywiście doświadczyć tego co znaczy obecność lub brak księdza - „pasterza". Był to zaledwie tydzień pobytu na tej obcej parafii, wśród nieznanych mi ludzi, a zabrałem z sobą wiele dobrych wspomnień, jakąś tęsknotę i współczucie dla tych prostych, życzliwych ludzi, którzy znaleźli się gdzieś na marginesie społeczeństwa, a niestety być może i zainteresowania ze strony Kościoła.
Powoli dobiegają końca moje studia w Rzymie. Pozostało jeszcze trochę zaliczeń oraz egzamin końcowy z teologii. Jeśli wszystko ułoży się pozytywnie, prawdopodobnie jesienią zacznę już wykłady w naszym seminarium w Tamale, w Ghanie. Z pewnością będzie przede mną kolejne, niełatwe wyzwanie. Wierzę jednak, że modlitwa wielu moich Przyjaciół pozwoli mi dobrze wypełnić powierzone zadanie. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy jakiś czas temu złożyli ofiarę na dzwony dla Ghany. Obecnie chwalą one już Boga pięknym głosem na afrykańskiej sawannie i wzywają ludzi do modlitwy. Dziękując za modlitwę i pamięć, życzę Warn nieustannego doświadczania Bożej dobroci i Jego miłosierdzia w Waszym życiu.
Szczęść Boże!
O. Władysław Madziar SVD
Lipiec 2010